Problem z rowerami w Londynie jest. Jest ich z jednej strony mało, z drugiej za dużo. Taki to paradoks Londynu.
Z jednej strony często w stajniach borysowych rowerów miejskich brakuje sprzętu i nie ma czym jeździć. Z drugiej strony może to i lepiej, że stada rowerzystów nie wyjeżdżają na ulice, zwiększając statystyki ofiar wypadków drogowych.
W ostatnim czasie znowu przez prasę bulwarową przetoczyła się dyskusja nad tym, jak to niedobrzy kierowcy polują na rowerzystów, chcąc ich przejechać.
Niestety, temat znam z dwóch stron: i jako kierowcy, i jako rowerzysty. Niestety, stwierdzam subiektywnie, że niektórzy nie powinni wsiadać na rower tylko dlatego, że zapłacili dwa funty i mogą sobie pojeździć przez pół godziny bez dodatkowych opłat.
Tragiczne w skutkach wypadki najczęściej powodowane są przez samych rowerzystów. Nie wiem, dlaczego co drugi rowerzysta jest przekonany o tym, że czerwone światło na skrzyżowaniu go nie obowiązuje? Trudno mi zrozumieć również to, że rowerzysta jest zdziwiony, gdy nagle kierowca „zajeżdża” mu drogę, gdy ten stoi obok pojazdu, dokładnie w martwym punkcie lusterek każdego samochodu.
Małe piwo, kiedy samochód jest osobowy. Gorzej, kiedy jedzie ciężarówka, van czy autobus. Wtedy kierowca zdany jest tylko i wyłącznie na lusterka. Niestety, kiedy rowerzysta nie widzi lusterek, oznacza to jedno – kierowca też wtedy go nie widzi.
Jak takie „niewidzenie” może się skończyć, londyńczycy zobaczyli kilkanaście miesięcy temu, kiedy rowerzystka zginęła pod kołami ciężarówki, jadąc sobie beztrosko obok niej, kiedy kierowca wykonywał manewr skrętu.
To też jest znamienne. Śmieszą mnie takie dziewczęta, które jadą z rozwianym włosem, z językiem na wierzchu, ze słuchawkami w uszach, na rowerze, który pamięta ich babcie (wtedy też ostatni raz robiona była jego konserwacja), nie patrzą się na boki, nic nie słyszą, nie uważają. Zapewne myślą, że to, że już jadą tym rowerem, jest takim znamienitym wyczynem, że należą się im oklaski… Oczywiście przepisy ruchu drogowe takiego dziewczęcia nie obowiązują…
Kiedyś widziałem sytuację, kiedy na drodze prowadzącej przez Hyde Park nagle ze ścieżki rowerowej skręcił rowerzysta (nie dając żadnych znaków innym uczestnikom ruchu), wprost na ulicę pod jadącą prawidłowo taksówkę. Oczywiście kraksa i… rowerzysta wyskoczył z pretensjami do taksówkarza. Miał pecha. Wypadek widziało kilka osób, które stanęły po stronie kierowcy. Zresztą ten ostatni nie był pokornym cielęciem i najpierw powiedział, co myśli o gościach, którzy nie znają przepisów, a potem cisnął rowerem w jego właściciela. Ów, widząc przewagę po stronie wroga, czym prędzej umknął.
Nie zmienia to faktu, że cały czas niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego media londyńskie tak się spuszczają nad rowerzystami, zamiast po prostu tłuc im do garnków, że ich też obowiązują przepisy, a przynajmniej zdrowy rozsądek.
You must be logged in to post a comment.