Kiedy wjeżdża się do portu w Calais, widać budowę nowego płotu okalającego to miejsce. Płot ma pochodzenie brytyjskie i jest wynikiem niedawnego szczytu NATO w Szkocji. Ma ochronić Wielką Brytanię przed napływem nielegalnych emigrantów. Jest wysoki, inteligentny i ponoć tylko kawy z mlekiem nie robi. Ponoć.
Poza tym na morskiej granicy francusko-brytyjskiej jest jak za starych czasów sprzed 2004 r. Wszystkie samochody do kontroli. Autobusy, mikrobusy i większe osobówki – wszystko zjeżdża na bok i jest dokładnie sprawdzane. Pomijam już, że najpierw dokładnie sprawdza każdego francuski policjant, a potem trzy metry dalej brytyjski pracownik Border Agency.
UK nigdy nie weszło do strefy Shengen i nigdy nie było zupełnie wolnego przepływu ludzi przez brytyjskie granice. Jednak to, co się dzieje obecnie, to już bardzo zaostrzone kontrole. Stawką są tysiące emigrantów, którzy próbują się przedostać na wielką wyspę.
Prawie codziennie komuś się to udaje. Prawie codziennie w Dover odkrywa się nielegalny przemyt ludzi albo zza burty któregoś z promów wychodzą imigranci z rękoma podniesionymi do góry, z okrzykiem: „Refugees” (ang. uchodźcy).
To się dzieje już. Poza otoczką polityczną. Poza słowami Camerona. Poza politykami licytującymi się, która partia bardziej zaostrzy przepisy wobec przyjezdnych.
Problem jest poważny. Bardziej nawet poważny dla Francuzów niż dla Brytyjczyków. Uchodźców można odesłać z powrotem do Francji, jednak Francuzi nie mają za bardzo co z nimi zrobić. Dlatego w Calais koczuje ich kilka tysięcy. Wątpliwość co do tego, że Francuzi też mogą przecież wysłać nielegalnych emigrantów poza swoje granice, rozwiewam. Nie, nie mogą. Powodów prawnych jest kilka, wśród nich ten najważniejszy: szanowne koczujące towarzystwo nie posiada paszportów. Zatem nie ma potwierdzenia swojej narodowości. Gdzie zatem Francja ma wysłać tych obywateli?
Zresztą Francuzi nie radzą sobie z legalną emigracją, która przejmuje kolejne francuskie miasta i wprowadza czasem swoje własne prawa – patrz Marsylia – a co tu dopiero mówić o tej nielegalnej. W takiej atmosferze wprowadzanie nowych rozwiązań w UK jest nie tyle polityczną bajką, ale wydaje się wręcz niezbędne.
To, że Cameron chce zaostrzenia przepisów przy przyznawaniu zasiłków, konieczności pracy itp., tak naprawdę nie uderza bezpośrednio w Polaków. Mało tego, może nawet mieć pozytywne strony.
Po pierwsze większość Polaków przyjeżdżających na Wyspy przyjeżdża tutaj do pracy, zatem przepis, że niepracujący musi opuścić Wyspy, może być martwy. Jeśli chodzi o zasiłki, to jestem im generalnie przeciwny. Tym bardziej kiedy dochodzi do takich sytuacji, że ludzie przyjeżdżają tylko po nie, nie podejmując nawet przez jeden dzień pracy w UK. Kolejną pozytywną stroną zapowiadanych zmian jest to, że jeśli przepisy o zatrudnieniu wejdą w życie, to trudniej będzie pracować na czarno. Pracodawcy będą wręcz zmuszeni do tego, żeby ludzi zatrudniać legalnie. Bo jaki gość zgodzi się na pracę „bez papierka”, jeśli nad głową jak miecz Damoklesa będzie wisiała mu możliwość deportacji? Praca na czarno będzie więc tym bardziej bez sensu. I właśnie w tym bezsensie jest sens. Sens wprowadzenia nowych przepisów emigracyjnych. Zatem niech nikt nie próbuje mi wmówić, że te przepisy uderzają we mnie. Nie, nie uderzają. One w pewnym sensie są nawet pomocne.
You must be logged in to post a comment.