Pozostaje schizofrenia. Dla wszystkich tych, którzy wyjeżdżali z Polski jako Polacy, a dzisiaj są pół na pół. Wydali tego kafla na obywatelstwo i je dostali. „Przez zasiedzenie”. Niby wystarczyło pięć – sześć lat, ale jakoś tak się stało, że apogeum wniosków o obywatelstwo nastąpiło prawie po dziesięciu…
Po dziesięciu latach od otwarcia rynku pracy w UK. Po dziesięciu latach pobytu na Wyspach. Po dziesięciu latach wmawiania sobie, że „jeszcze z rok i wrócę, założę firmę, wybuduję się” itp.
Na początku było fajnie – częste przyjazdy do Polski i spędzanie wszystkich świąt i wakacji w kraju. Potem przyszła refleksja – zaraz, przecież ja nie mam w ogóle czasu wolnego. Bo w Polsce to tylko obowiązkowe spotkania ze znajomymi, rodziną i setki spraw do załatwienia – kolejna dziekanka, przedłużenie urlopu bezpłatnego… Przecież jeszcze rok czy dwa i wracamy…
Już samo to oszukiwanie się. Przedłużę urlop bezpłatny w pracy, ale jak wrócę, to przecież sam założę firmę – dwa wykluczające się wzajemnie twierdzenia, jednak pozwalające na to, żeby oszukiwać. Siebie, własne sumienie i swoich bliskich.
Kiedy właściwie zdaliście sobie sprawę z tego, że powrót, o ile w ogóle możliwy, nie będzie łatwy? Czy to było wtedy, kiedy będąc w Polsce, zaczynaliście myśleć, że już czas wracać do siebie, do Wielkiej Brytanii? Czy może wtedy, gdy usłyszeliście narzekanie swoich znajomych na to, jakim sukinsynem jest ich szef? Gdy zobaczyliście, że nawet jak zarobicie najniższą krajową, to nie musicie iść na żebry pod katedrę w Yorku? A może wtedy, kiedy zauważyliście, że jednak „ci Angole, mimo że głupsi, bo dajo się wykorzystywać, to jednak majo lepszo kurture pracy”?
Stoimy zatem w rozkroku – z polskim paszportem w jednej i z brytyjskim w drugiej ręce. Niektórzy polskiego już pewnie nie przedłużą, bo po co, jak ten brytyjski lepszy. Wszędzie z nim można pojechać bez wstydu i bez wizy.
I niby siedzimy tutaj już jedenaście lat, a jednak jeszcze sobie pójdziemy na wybory prezydenckie w konsulacie, potem na parlamentarne do najbliższej szkoły, a potem znowu do sejmu, tym razem w ambasadzie. Dalej nie wiedząc, na co liczyć, czy wracać, czy zostać. Ale jak wracać, to lepiej sobie tam coś w tej Polsce wybrać, jakąś opcję polityczną. A jak zostać, to na wszelki wypadek wybrać sobie jakiego prajmministra, co się nie będzie tak emigrantów czepiał. Bo niby ten paszport jest, ale mogą przecież zabrać. Terrorystom już chcą zabierać przecież…
Takie to rozterki polskie, przy mielonym z kapustą zasmażaną. Niektórzy jeszcze wolą „leniwe”, bo od tego ichniejszego żarcia to jedzie psiną. Nie ma to jak polska kuchnia. To już nie te czasy, kiedy trzeba było walizy pełne wałówy przywozić, bo „przecież tam nic nie ma”. Można sobie do jakiegoś baru podejść nawet.
I tak tylko na koniec zapytam: zarejestrowałeś się już na wybory prezydenckie? Te polskie oczywiście…
UWAGA!
Tekst okraszony jest sarkazmem, a autor nie będzie odbierał telefonów od nawiedzonych pseudopatriotów niemogących wysłowić się po polsku i nie będzie odpowiadał na listy związane z urażeniem czyichś osobistych uczuć emigracyjnych.
You must be logged in to post a comment.