Co jest z tymi krytykami? Co takiego jest w polskim narodzie, że cała twórczość musi mieć „wyższe cele”? Nie można nakręcić durnej komedii. Nie można nakręcić, nie można zagrać, nie można. Nic nie można.

Plakat "Kac Wawa" Londyn
Plakat "Kac Wawa" Londyn

W PRL-u kiedy cenzura nie dawała sobie rady, wkraczała propaganda. Często wszelkie filmy, przedstawienia, książki które nie były zgodne z linią partyjną były miażdżone przez krytyków. Lat upłynęło trochę, a sposób myślenia i postrzegania nie zmienił się prawie wcale.

Na scenę ostatnio wkroczył Tomasz Raczek, który rzeczywiście popłynął ze swoją oceną filmu „Kac Wawa”. Nie dawno Barbara Białowąs kruszyła kopie o film „Big Love” ze swoim oponentem, innym krytkiem, Michałem Walkiewiczem.

Co jest w tym narodzie polskim, że wszystko musi zjechać? Wszystko musi skrytykować i ocenić? Oczywiście jest pdostawowe prawo jednostki, jednak w momencie, kiedy jednostka oddziałowuje na ogól, powinna byc bardziej wstrzemięźliwa.

Dlaczego? A na przykład dlatego, że nie ma monopolu na gusta innych jednostek, które tworzą ogół.

Jaka różnica jest pomiędzy dziennikarzami i krytykami zachodnimi – francuskimi i brytyjskimi – a polskimi?

Po pierwsze, ci pierwsi oceniają film, książkę, przedstawienie dopiero wtedy kiedy je poznają. Obejrzą, przeczytają. Ci pierwsi jeśli film może być niezrozumiały dla ogółu, próbują go przybliżyć, pomagają dostrzec smaczki. Przede wszystkim – opisują! Nie oceniają!!! Jedyną oceną często (w najbardziej prestiżowych periodykach) są gwiazdki przy tytule. Czasem niekórzy wyjaśnią, dlaczego film dostał trzy gwiazdki a nie cztery. Ale nigdy, przenigdy nie napiszą: „nie idź na ten film”.

Zjadą reżyserkę – tak jak ostatnio Małgorzatę Szumowską w Londynie (The Guardian) – ale to na jej własne życzenie. Ale nie napiszą na końcu – wstyd dla kinematografii. Najwyżej napiszą: wstyd dla reżyserki, że nie potrafiła uzasadnić (delikatnie mówiąc) doboru scen, aktorów czy tematyki filmu. Ba. Że nie potrafiła powiedzieć, co właściwie w swoim filmie chciała pokazać.

Krytycy w Londynie tego się nie dowiedzieli. Być może powodem była „choroba filipińska” reżyserki. No i się reżyserce dostało. (Cały czas piszę o filmie „Elles” niewiadomo dlaczego w polsce znanym jako „Sponsoring”, co już od początku wprowadza widza w błąd)

Ale odbyło się to po pokazach dla prasy. Po spotkaniach i wywiadach z reżyserką i aktorami. Nie na podstawie zajawek, które lecą w kinach, telewizji i internecie.

Jaka jest sytuacja w Poslce? Dokładnie odwrotna do światowych standardów, zarówno krytki jak i dziennikarskich.

Sorry, ale przez ostatni rok nie zdażyło mi się nie natrafić na narzekanie i na butowanie każdego tytułu jaki pokazał się w Polskich kinach. Oczywiście polskiej produkcji.

Czy wszystkie filmy w Polsce muszą być tak cenne jak przedstawiciele „polskiej szkoły filmowej”? Czy nie mogą po prostu bawić, czasem odmużdżać? Dlaczego nie mogą? Kto daje prawo do tego, żeby zabraniać realizowac nawet najbardziej absurdalne pomysły filmowców?

Niech sobie robią. Niech dziennikarze i krytycy po prostu opiszą film – wiem, to trudne opisać film tak, żeby opis nie był od razu spoilerem. Nie wszysycy to potrafią. Ale też nie wszyscy, powinni być „krytykami”, nawet jeśli skończyli jakieś tam szkoły flmo-, teatro-, literaturo- znawstwa.

Tak samo jak wszyscy po „zarządzaniu i marketingu” nie będą zarządzać.

Lubisz czytać? Lubisz chodzić do teatru? Lubisz oglądać filmy? To to rób. Daj możliwość innym samodzielnej oceny. Nie psuj zabawy.

 

Amen.

 

 

 

>>>>>


Leave a Reply