Co z tym Baranowskim?

Kategorie Publikacje

Właściwie nic. Pogłoski o zamordyzmie, prywacie, szkodzeniu jednostkom pływającym oraz setce innych rzeczy, były mocno przesadzone. Zauważyłem jedynie parcie na realizację pewnych idei, trochę niespotykanego już dobrego stylu jednak z pewną stanowczością. Trudno się dziwić. Przecież cały czas trwa walka.

 

 

Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Kawałek rejsu z dzieciakami ze Szkoły pod Żaglami. (Gwoli wyjaśnienia, to nie są „dzieciaki”, ale regularna młodzież ze swoimi ideami, nieprzeciętnym czasem indywidualizmem i z własnym światopoglądem. Nazywam ich dzieciakami, bo już mogę. Rocznikowo już dwa lata temu mogliby być moimi dziećmi.)

Po przeczytaniu wszystkich książek Baranowskiego (oczywiście tych niedawno wydanych, z celowym pominięciem tych o sztuce żeglarskiej) oraz sporym researchu na temat polskich i kanadyjskich „Szkół pod Żaglami” wyruszyłem do Falmouth, aby po raz kolejny przejść przez bramę stoczni A&P i wejść na pokład „Chopina”.

Szczerze mówiąc w ogóle nie zamierzałem płynąć w rejs żaglowcem. Być może podróż do Falmouth, żeby spotkać się z przyjaciółmi, ale nic poza tym. Dwa-trzy tygodnie przed szkołą, do rejsu namówił mnie Mateusz i Tajfun. Trochę się ociągałem, jednak stwierdziłem, że będzie to doskonała okazja, żeby poprzebywać z ludźmi, których lubię, może dokończyłbym na pokładzie kilka projektów, które mam rozgrzebane, może rozpocząłbym coś nowego?

Kropkę nad „i” postawił Krzysztof Baranowski oraz mój naczelny. Pierwszy zaprosił mnie na pokład, a drugi wysyłał mnie służbowo do Kornwalii. „Zaczęliśmy sprawę Chopina, to ją skończmy” – słowo się rzekło, a ja spakowałem torbę i kupiłem bilet na pociąg.

 

Nie powiem. Przed Krzysztofem Baranowskim częściej się ostrzega niż poleca. Źródeł takich reakcji jest dużo jednak wszystkie można łatwo zidentyfikować. Są bardzo ludzkie i bardzo często proste. Odnoszę wrażenie, że w środowisku żeglarskim w dobrym tonie jest trochę na niego ponarzekać. Tym bardziej, że Baranowski w osiąganiu celów nie przebiera w środkach i jest bardzo skuteczny. Tego nie można mu odmówić. To też powoduje, że ci mniej skuteczni mają często do niego żal. Na przykład żal o to, że nie dostali się na któryś z jego rejsów. Oj, wtedy taki „poszkodowany” może przy każdej morskiej opowieści, pomstować „na niedobrym kapitanie”. Część „poszkodowanych” nie lubi go za tzw. parcie na szkło. Zazwyczaj to są ci, z którymi nikt z tego „szkła” nie chce gadać, albo nie mają nic, co mogłoby to „szkło” zainteresować. A prawda jest taka, że dzięki temu całemu „coverowi” medialnemu pływają sobie dwa polskie żaglowce. Dosłownie i w przenośni. „Pogorię” zbudowała telewizja, to na jej pokładzie odbywały się pierwsze szkoły pod żaglami. Potem na sławie tamtych szkół powstał „Fryderyk Chopin” i kontynuował fajną ideę. I życzę wszystkiego najlepszego oraz żeby powstawały kolejne żaglowce. Nawet niech potem Krzysztof Baranowski traci je, ale niech potem buduje nowe. Niech będzie ich coraz więcej. Ja osobiście nie mam nic przeciwko;)

 

Wchodząc na pokład spodziewałem się wszystkiego i niczego. Rozczaruję większość. Niestety było normalnie. Nic szczególnego się nie działo. Spokój Kapitana promieniował na załogę…

Aj!

Nie było normalnie.

Pływaliśmy pod żaglami.

I to przy takich wiatrach, że niejeden kapitan pewnie włączyłby już dawno silnik, a nie szukał wiatru. Okazuje się, że się da. (Tak! Słyszałem, że Ziemowit, Ostry i stary Adam też pływają pod żaglami – jednakowoż nie miałem jeszcze okazji z nimi pływać – to taka prywata dla wtajemniczonych)

W sumie nic dziwnego, że pod żaglami, bo to żaglowiec. Ale jednak. Moje wcześniejsze doświadczenia, były zgoła inne.

 

No i ta szkoła. Ja jestem pod wrażeniem. Po wrażeniem dzieciaków. Pod wrażeniem nauczycieli już trochę mniej. Jak bardzo mniej, dowiedzieli się już na pokładzie, bo staram się nie owijać w bawełnę i raczej ze swoimi spostrzeżeniami dzielę się na bieżąco.

Tu strzelę kolejną prywatę – jeśli ktoś mówi, że coś powiedziałem o kimś a bałem się powiedzieć komuś osobiście, to najzwyczajniej w świecie kłamie.

 

Oczywiście nic na pokładzie takiego strasznego się nie działo, aczkolwiek różnice zdań się pojawiły. Na usprawiedliwienie dodam jedynie, że to nie ja wywoływałem dyskusje, a w cywilizowanych dyskusjach czasem pojawiają się odmienne zdania i nikt sobie po ryju nie daje – że użyję kolokwializmu.

 

Generalnie żaglowiec ma wielki potencjał. „Szkoła pod Żaglami” też. Jak wielki ma potencjał, zobaczyć można było na pokładzie „Soerlandeta” z którym spotkał się „Chopin” w Falmouth. Kanadyjska szkoła jest dzieckiem polskiej szkoły, jednak poszła tak daleko, że polska szkoła może się schować. Idee są takie same, jednak wykonanie takie jakby przesiąść się z mercedesa do malucha. Kanadyjczycy mają pieniądze i profesjonalistów, którzy czuwają nad jakością edukacji.

I tutaj ważna sugestia. Jeśli ktoś mówi, że „Szkołę pod Żaglami” można zorganizować ot tak sobie i nie ma z tym najmniejszego problemu, jest kłamcą.  I mówię to z pełną świadomością.

Oczywiście można zrobić szkołę na odwal się, po której dzieciaki będą miały problemy w szkole na lądzie. Po dwóch takich razach, żaden normalny rodzic nie będzie chciał puścić swojego dziecka do szkoły na morzu.

Jednakowoż zachęcam wszystkich, którzy chcą takie szkoły założyć i mają na to środki i rozsądny plan, żeby to robili. Generalnie po moim rejsie mogę tylko powiedzieć, że żałuję, że nie pływa w Polsce cała flota żaglowców ze „Szkołą pod Żaglami”.

 

Na rejsie zostałem namówiony do poprowadzenia dwóch lekcji. „Dobrych lekcji”.  Zakres – nauka o języku polskim oraz język angielski stosowany. Tego ostatniego jakby trochę mniej;) Skończyło się na trzech godzinach lekcyjnych bez wychodzenia na przerwy;) I było fajnie. Młodzież pokazała, że potrafi myśleć i być kreatywna – jak bardzo, pokażę na tej stronie już wkrótce. „Podkradłem” trochę uczniowskiej twórczości i na pewno ją opublikuję.

Oprócz lekcji stworzyliśmy z Tajfunem i Karolem grę kryminalną – coś w stylu „Morderstwa w Orient Expresie”. Nie skopiowaliśmy fabuły, a jedynie luźno nawiązaliśmy do samego morderstwa oraz „zamkniętego grona podejrzanych”.  Uczniowie się wkręcili. Niektórzy nauczyciele też. Zabawy było sporo;) Niech mi teraz ktoś powie, że te dzieciaki nie potrafią myśleć. Będę lał po gębie od razu;)))

 

Ale miało być o Baranowskim. No w sumie cały czas jest. Właściwie można by skończyć już w pierwszym zdaniu. Ale cóż. Tytuł niekoniecznie musi zgadzać się z całym tekstem.;)

 

No dobra. Będzie. Na ostatnim spotkaniu z Polskim Komitetem Olimpijskim w Londynie, została poruszona kwestia roku 2012 jako roku Władysława Wagnera. Jak słusznie zauważono, Krzysztofa Baranowskiego traktuje się jako pierwszego Polaka, który opłynął ziemię pod żaglami. Nic bardziej mylnego. Pierwszym Polakiem był Władysław Wagner – wypłynął w roku 1932. Krzysztof Baranowski jest natomiast pierwszym Polakiem, który zrobił to dwukrotnie.

Tyle „porejsowo”.

 


Leave a Reply