Rzadko się dzisiaj zdarza kryminał z XVII w. Prezentowana pozycja nic w tym temacie nie zmienia, bo „Crimen” pierwszy raz wydany był w 1975 r. Paradoksalnie czas akcji w powieści jest tak zamierzchły, że aż nieśmiertelny. Nawet po prawie czterdziestu latach od pierwszego wydania.
„Crimen” to po łacinie zbrodnia. Od niego pochodzi inne słowo: „kryminalny”. Mianem „crimen” określano właśnie w czasach polski szlacheckiej wszelkie przestępstwa, w tym morderstwa ścigane przez starostów jurydycznych (zwanych też grodowymi). Starosta jurydyczny był prokuratorem, śledczym, sędzią i trochę policjantem w jednym. Wydawał on wszelkie ówczesne „listy gończe”, zwane ukazami, i ścigał tych, którzy podpadli królowi bądź jego urzędnikowi. Oczywiście czasem jakiś „pan na włościach” brał pod kuratelę jednego czy innego ściganego szlachcica i wtedy prawo to było zawieszone. Komu chciałoby się na przykład podpaść Zamojskim czy innym Potockim, którzy byli niejednokrotnie silniejsi od urzędującego króla?
W takim właśnie momencie zaznajomieni zostajemy z akcją w „Crimenie” Józefa Hena. Będąc pod protekcją swojego przyjaciela i lokalnego watażki podchorążego Łukasza Bełzeckiego, Stefan Ligęza, polski szlachcic, ratuje życie Tomaszowi Błudnickiemu, żołnierzowi carycy Maryny, który po wielu latach tułaczki, a potem niewoli w końcu dotarł w rodzinne strony.
Od pierwszych stron wkracza do akcji w wielkim szlacheckim i żołnierskim stylu, stając w obronie uciśnionych. Jednak zgodnie z zasadą: „I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa” wydaje się, że Błudnicki po długiej drodze padnie u drzwi swojego domu ze ścięta głową. Ktoś jednak go rozpoznaje i ratuje mu życie, a kiedy kilkanaście kartek dalej wydaje się, że jego głowa znów jest zagrożona, ni z tego, ni z owego pojawia się wspomniany wcześniej Ligęza.
Wszystko jest owiane tajemnicą, która wyziera z każdego zakamarka i każdego rogu czytanych stron. Czytając, staramy się sami wyciągnąć wnioski, jednak jesteśmy zdani na głównego bohatera. Choć jesteśmy znów w gorszej sytuacji, bo Błudnicki też ma swoją tajemnicę. Czy uda nam się ją poznać? Hm…
Jego tajemnica to jedno. Celem samej opowieści jest jednak wyjaśnienie okoliczności śmierci ojca Tomasza Błudnickiego, który pochowany został pół roku przed przybyciem syna.
Zapoznajemy się przy tym z ówczesnymi obyczajami panującymi podczas ekshumacji. Poznajemy metody śledztwa z przełomu renesansu i baroku. A wszystko to okraszone staropolską gwarą szlachecka i chłopską. Cukier i miód literatury kryminalnej.
Jeśli dodać do tego postać autora powieści Józefa Hena, to… w sumie nic dodawać nie trzeba. Temu pisarzowi zawdzięczamy niejeden polski film, w tym „Krzyż Walecznych” Kazimierza Kutza i kultowy „polski western” – początek Polskiej Szkoły Filmowej – „Prawo i pięść”. To właśnie na podstawie jego opowiadań powstały te dzieła polskiego kina. Dzieło stworzyło dzieło. Teraz do poznania przez nowe pokolenia. Książkę wznowiło Wydawnictwo Erica.
Józef Hen – urodzony w Warszawie 8 listopada 1923 r.
W dzieciństwie współpracował z „Małym Przeglądem” Janusza Korczaka. Autor powieści, opowiadań, reportaży oraz biografii; scenarzysta (m.in. „Krzyż Walecznych”, „Kwiecień”, „Prawo i pięść”, „Don Gabriel”), dramaturg, reżyser.
Wydał m.in.: „Kijów, Taszkient, Berlin. Dzieje włóczęgi” (debiut, z przedmową Ksawerego Pruszyńskiego, 1947), „Skromny chłopiec w haremie. Reportaże z ZSRR” (1957), „Nikt nie woła” (napisana w 1957, wydana 1990), „Kwiecień” (1960 – Książka Roku), „Krzyż Walecznych” (1964), „Toast” (1964 – jako „Prawo i pięść” 1997). Pisał w paryskiej „Kulturze” pod pseudonimem Korab. Napisał także: „Błazen – wielki mąż. Opowieść o Boyu-Żeleńskim” (1998), „Mój przyjaciel król. Opowieść o Stanisławie Auguście Poniatowskim” (2003), „Bruliony profesora T.” (2006). W 2009 r. otrzymał Nagrodę Literacką m. st. Warszawy.
>>>>>>