Zespół Hey rozpoczął w ostatnim miesiącu trasę koncertową, promując swoją najnowszą płytę „Do Rycerzy, do Szlachty, doo Mieszczan”. Przed swoim londyńskim występem opowiada muzyk zespołu Paweł Krawczyk.
Peszek zaskoczyła swoim nowym albumem, T.Love to samo. Z drugiej strony zaskoczył – pozytywnie – Hey. Co tam się w tej Polsce dzieje? Zmiany, zmiany, zmiany?
Fakt, że w ostatnim czasie obrodziło w Polsce premierami nowych albumów. Myślę, że to po części kwestia pory roku – jesień zawsze obfituje w tego typu wydarzenia. Z drugiej strony, rzeczywiście tych premier wydaje się być nad wyraz dużo. Przecież oprócz tych wymienionych zupełnie świeżymi wydawnictwami mogą pochwalić się także choćby Lao Che, Kamp!, Łąki Łan, Ania Dąbrowska czy happysad. Ta jesień istotnie jest gorąca. I dobrze!
Na początku roku dołączył do Heya Marcin Zabrocki. Czy to mocno wpłynęło na to, jaka jest wasza najnowsza płyta?
Marcin dołączył w momencie, kiedy większość materiału była gotowa. Zdążył jednak mieć swój kompozytorski wkład w tę płytę. Również podczas samej sesji nagraniowej miał co robić. Trudno to, rzecz jasna, jakoś konkretnie określi czy zmierzyć, ale myślę, że jego wpływ na brzmienie i treść tego albumu jest ewidentny.
„Do Rycerzy, do Szlachty, doo Mieszczan” – skąd ten tytuł i zarazem utwór? Szczególnie interesuje mnie to podwójne „o”.
Tytuł pochodzi z bajki o Kopciuszku, której Katarzyna słuchała jako dziecko. Tekst pada w bajce dwa razy – najpierw, gdy król zaprasza na bal, i potem, gdy szuka Kopciuszka. Posłaniec jeździ po wioskach i ogłasza: „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan, król nasz miłościwie panujący…”. Oczywiście u nas ma to głębsze znaczenie, ale nie chcemy dorabiać tego jakiejś specjalnej ideologii. Powiedzmy, że rycerze to ci, którymi chcemy się stać – ludzie oświeceni, których jest niewielu. Szlachta to ci, którzy nie zawsze mają czas i chęć na refleksję, bo są zajęci „poważniejszymi” sprawami, a mieszczanie to cała reszta – my wszyscy, ludzie mocujący się z życiem, walczący z przeciwnościami losu. I to podwójne „o” ma tych ostatnich nieco wyróżnić.
Hey w swoim dorobku miał już różnego rodzaju klimaty na swoich płytach – od całkiem akustycznie łagodnych po ciężkie brzmienia. Jak określiłbyś najnowszą płytę?
Niedawno jeden z dziennikarzy zasugerował, że to, co aktualnie robimy, można by nazwać postrockiem. Zdaję sobie sprawę, że choć nasze brzmienie odbiega od tego, czym postrock faktycznie był, jakiś procent prawdy w tym jest. Jakiś czas temu przyszło mi do głowy określenie „pseudorock”. Mimo że jest trochę niefortunne i nie do końca trafne, lubię tak myśleć o naszej muzyce.
Zawsze ciekawił mnie proces powstawania albumów różnych grup. Miałem okazję podejrzeć, jak to robi kilka zespołów. Jak to wyglada w przypadku Heya? Są kłótnie o każdą nutkę, o każdą interpretację? Panuje demokracja czy jest jedna osoba, która mówi: „Basta!” i zamyka dyskusję?
U nas zawsze przebiega to dwufazowo. Najpierw każdy z nas pracuje w domu, gdzie powstają wstępne kompozycje. Następnie drogą selekcji wybieramy najlepsze z nich. Z tak dobranym materiałem wraz z naszym producentem Marcinem Borsem udajemy się na wieś do mobilnego studia, gdzie całość podlega dekonstukcji. Oderwani od codzienności 24 godziny na dobę wspólnie pracujemy, niejednokrotnie mocno się spierając. Staramy się, aby te spory były jak najbardziej konstruktywne. Dla nas zawsze nadrzędnym celem jest dobro utworu.
Londyn jest częścią dużej trasy koncertowej, oczywiście koncert głównie będzie promował „Do Rycerzy…”, jednak czytelników zapewne interesuje, czy zagracie wasze największe przeboje?
Rzeczywiście, na program tego koncertu złożą się w dużej mierze piosenki z ostatniej płyty. Nie zabraknie jednak również utworów starszych. Zdajemy sobie sprawę z tego, że płyta jest nadal bardzo świeża i nie każdy zdąży do czasu koncertu jej posłuchać.
Czy wasi fani mogą się obawiać, że to, co usłyszą na nowym wydawnictwie, może ich mocno zdziwić, jeśli nie rozczarować?
Droga, jaką podążamy, zakłada oczywiście takie ryzyko. Ludzie, którzy bardzo przywiązali się do wcześniejszych płyt – szczególnie tych z początku lat 90. – i spodziewają się także tym razem podobnych brzmień, zaiste będą zawiedzeni. Mamy jednak nadzieję, że jakaś część fanów śledzi głębiej nasze dokonania i zdaje sobie sprawę, że potrzeba zmian i rozwoju to właściwie nasze motto. Ci będą co najwyżej zdziwieni. Mamy nadzieję, że pozytywnie.
>>>>>