Nie jest to pierwsza książka przedstawiająca punkt widzenia Urbana, nie jest bardziej skandalizująca od jego innych publikacji. Jest zapisem rozmowy, która może pokazać inne spojrzenie na okres komuny i „ciemnych kart” w historii Polski. Inne niż to „jedynie słuszne”.
Można się zgodzić z twierdzeniem, że gdyby Jerzy Urban nie został rzecznikiem rządu, to teraz byłby jednym z mentorów dziennikarstwa i publicystyki w Polsce. Funkcja rzecznika rządu, który w żaden sposób nie był suwerenny, zabiła pewną alternatywę w przyszłości/przeszłości naczelnego „NIE”.
Z rozmowy przeprowadzonej przez Martę Stremecką dowiadujemy się o zupełnie innym życiu rzecznika rządu PRL. Tym poprzedzającym wplątanie się w system władzy. Widzimy też, jak inaczej zapamiętany został czas transformacji. Jak różniła się prawa strona od lewej. To na pewno pomoże bardziej zrozumieć tamten czas. Często jednostronne relacje mogą wypaczać obraz, a poznanie kilku opinii na pewno pomoże nam wyrobić swoją własną, o ile oczywiście zależy nam na uchwyceniu istoty rzeczy, a nie potwierdzeniu swoich przekonań i wierzeń.
Dla środowiska Wildsteina (zarówno młodego, jak i starego), może być szokiem, w jaki sposób Urban opowiada o śmierci Przemyka. Tym większym, że na zimno odziera ją z patosu, jaki nadało jej środowisko opozycyjne. Ten patos i opowiedziana przez RWE historia śmierci stała się jedyną i obowiązującą. Urban burzy ją trochę i sam przyznaje, że o ile nigdy nie kłamał na swoich słynnych konferencjach prasowych, to mówiąc o śmierci Przemyka, czuł, że nie mówi prawdy. W wywiadzie-rzece mówi za to: „W przypadku Przemyka nie jest prawdą, jak twierdziła Wolna Europa, że milicja zwinęła syna opozycjonisty i poetki, żeby zastraszyć opozycję. Prawda jest taka, że milicja zwinęła brykającego, naćpanego chłopaka, który dokazywał w miejscu politycznie newralgicznym, czyli na placu Zamkowym, gdzie organizowano różne demonstracje, więc był pod szczególną ochroną. Chłopaka zwyczajnie zgarnęli do komisariatu. Co się tam działo, dokładnie nie wiadomo. Być może dalej brykał, być może nie brykał. W każdym razie dostał tak, jak bito w komisariatach. I jeszcze dziś się to zdarza. Przypuszczalnie dostał łokciem w brzuch. Tego rodzaju uderzenie jest niebezpieczne, ale nie wyraża woli zabicia. Jak pojechał do domu, jego matka też prawdopodobnie bagatelizowała jego stan. Po trzech dniach zmarł. Tak wyglądała rzeczywistość. Została jednak przedstawiona jako umyślne zabójstwo władzy, która przez mordowanie dzieci chce zastraszyć opozycjonistów”.
Tutaj też Urban pokazuje jedną rzecz: ci ludzie, którzy teraz odsądzani są od czci i wiary, naprawdę wierzyli w komunizm i socjalizm. A jak wiadomo, jeśli człowiek w coś wierzy, to trudno go przekonać do rzeczy racjonalnych. Działo się tak wtedy i dzieje się tak dzisiaj, tylko ruch zmienił się z lewostronnego na prawostronny. Metody i ideologie pozostały takie same.
Z rozmowy wyłania się też inny Urban. Pokazuje się jako mąż, któremu przyprawił rogi Ireneusz Iredyński, autor między innymi opowiadania „Oszust”. Niegdysiejszy partner życiowy prof. Jadwigi Sztaniszkis. Generalnie pijak i alkoholik, ale za to pisarz tzw. podziwiany – w tamtych czasach nagminnie, obecnie zdarza się to czasami.
Jerzy Urban pokazuje się też jako dziennikarz pracujący w piśmie opiniotwórczym, z którym nie radziła sobie ówczesna władza z Gomułką na czele. Pokazuje się jako publicysta niepokorny, który został przez ówczesną władzę „zbanowany” zakazem pracy w jakiejkolwiek redakcji w Polsce. Mało tego, miał takie okresy aż dwa i to kilkuletnie. Publicystyka niepokorna, którą jesteśmy karmieni obecnie, jest jak wojna przedstawiana w parkach rozrywki dla dzieci. Jeśli pisał, to pod pseudonimami, albo odbierał pocztę redakcyjną w stylu: „Droga redakcjo, moim ulubionym bohaterem literackim jest wieloryb, ponieważ daje tran dzieciom” albo „Droga redakcjo, straciłam dziewictwo, mając 70 lat, i od tego czasu przez dziewięć lat jestem w ciąży. Co mam zrobić, bo od tego bolą mnie kości i brzuch?”.
Były dziennikarz „Po prostu” oraz „Polityki” opowiada również o tym, jak wyglądało podejmowanie decyzji w PRL-u, sili się również na refleksję na temat decyzji o obradach Okrągłego Stołu: „O ile całymi latami odbywało się ględzenie nad każdą duperelą, teraz nie było żadnej dyskusji. Po 45 latach rządzenia władzę oddano w milczeniu”. Trudno powiedzieć, czy to jest objaw wrodzonego dystansu, czy rzewna refleksja za utraconą władzą. Urban stwierdza, że jego poglądy, podobne do większości ówczesnej śmietanki komunistyczno-socjalistycznej, odnośnie do zmian przeprowadzanych za rządu Mazowieckiego oraz reform Balcerowicza były co najmniej nietrafione: „To były szkodliwe i błędne poglądy wynikające z naszej mentalności komuchów, którzy nie nadążali za historią. Po kilku pierwszych latach, kiedy mogłem porównać Białoruś, Ukrainę i Polskę, zrozumiałem, że nie należy być skamieliną przywiązaną do czegoś, co się dawno zawaliło i straciło wszelkie racje istnienia. No więc się nie upieram przy swoich błędach, a nawet wyrażam skruchę. Do dziś mi głupio”.
Być może rozmowa Marty Stremeckiej wydana przez Wydawnictwo Czerwone i Czarne to istna próba wybielenia Jerzego Urbana na kartach historii. To wybielanie następuje przez niego samego, co wydaje się oczywiste. Niewątpliwie należał do bohemy artystyczno-twórczej ówczesnej Polski lat powojennych i późniejsze epizody zniszczyły jego wcześniejszy wizerunek. Być może na starość Urban po prostu za tym tęskni? Jakkolwiek by nie było, książkę warto przeczytać choćby dla samego poznania innego punktu widzenia. Zaręczam, że jest on nietuzinkowy.
Więcej na: CzerwoneiCzarne.pl