Jeśli jesteś w tej grze…

Kategorie Znowu Dobroniak
Znowu Dobroniak - Cooltura nr 558
Znowu Dobroniak – Cooltura nr 558

Pamiętacie singiel Małolata i Ajrona? Był do tego też teledysk. Słowa leciały mniej więcej tak: „W tej grze muszę być, a jeśli chcę być w tej grze, muszę żyć na poziomie tak jak ty, chcę żyć na poziomie…”. Gdy Małolat rapował tak do bitu Ajrona, nie mógł przypuszczać, że słowa te będą idealnie pasowały do wirtualnego życia w społecznościówkach…

Ostatnio modnym tematem jest kampania „Wyloguj się do życia”. Pierwsze spoty poleciały do widza z udziałem Sokoła z WWO. O ile dla starszych lekko niezrozumiałe może być to, że taka akcja jest potrzebna, to młodzi już kumają, o co kaman. Wielu jest dobrze z tym, że zalogowani są gdzie indziej, a gadanie w stylu: „Odejdź od tego komputera” to domena ich irytujących rodziców. Sokół już młodzieniaszkiem nie jest – oczywiście z punktu widzenia gościa, który ma 14 lat – jednak ma szanse trafić z przekazem.

Może i taka kampania na kogoś wpłynie, jednak jest pewna grupa, dla której ten przekaz jest pustosłowiem. To ludzie, którzy istnieją w wirtualnym świecie społecznym, ale ich mottem jest kontestowanie. Inaczej: mają profil na fejsbuniu, ale pokazują, że z niego nie korzystają. Mają, ale nie uzupełniają statusów, nie wrzucają zdjęć, nie komentują. Za każdym razem jednak wszem i wobec oraz każdemu z osobna mówią, jak oni to bardzo nie korzystają z fejsbuków, tłiterów i innych enka. To znaczy bardzo, ale to bardzo mają tam profile, jednak mają w dupie te wszystkie fanaberie związane z ich prowadzeniem.

Oczywiście jest to pewnego rodzaju hipokryzja i śmieszne zarazem myślenie. Z jednej strony jest pociąg, żeby być w jakiejś grupie społecznej – tu akurat w grupie posiadającej profile na fejsie – z drugiej opozycja do tej grupy. Takie społecznościowe „mam, ale nie dam” albo „wiem, ale nie powiem”.

O ile jestem w stanie zrozumieć, że niektórzy zakładają sobie profile społeczne po to, żeby kogoś podglądać, „trzymać rękę na pulsie”, w celach służbowych, to nie kumam czaczy, jeśli ktoś robi z siebie drama queen, drze szaty jak Rejtan i rozdzierającym, pełnym bólu głosem woła: „Nieeee… nie cierpię tego tłitera, nienawidzę się na niego patrzeć… ale muszę!”.

No i po co to? Czy ktoś taki myśli, że jest przez to fajniejszy? Chyba tylko żenujący. Jeśli nie chce mieć konta na fejsbuku, to niech go nie zakłada. Wszystko w temacie. Jeśli już ma tam konto, to niech nie mówi, że zrobił to z przymusu albo dlatego, żeby sobie zagrać w jakąś grę w sieci. Czy tak trudno powiedzieć, że jestem na fejsie, na tłiterze, asku czy naszej klasie, bo lubię? To naprawdę tak boli? Wynikną z tego same korzyści. Po pierwsze, poczujecie się lepiej, po drugie, jeśli jesteście uzależnieni od któregoś ze wspomnianych organów społecznościowych, to przyznanie się przed samym sobą, że to lubicie, będzie pierwszym krokiem do wyjścia z uzależnienia. Na spotkaniach AA też każdy zaczyna zdanie od: „Nazywam się Kordian i jestem alkoholikiem” (zbieżność imion przypadkowa – przyp. autora).

Ale jeśli już jesteście „w tej grze”, to wysyłajcie swoje zdjęcia, komentujcie i piszcie posty – oczywiście post napisany w poniedziałek, że „dzisiaj jest poniedziałek” odpada, bo to siara. To samo tyczy się postów w deszczowe dni: „Pada deszcz”, a w mroźno-wietrzne: „Jaka piździawica”. Tak to nie. Tak to nie działa.

Jeśli zrobicie to mądrze, to ani nie będzie żenująco, ani nie będzie niebezpiecznie.

Aha, i nie bądźcie jak taki jeden, który najpierw na Tottenham w Londynie robił zadymę w parku, a potem internety szybko ustaliły, jak się nazywa. W identyfikacji pomógł sam rzeczony gość, wstawiając zdjęcie swojego paszportu ze stroną ze wszystkimi tzw. wrażliwymi danymi na profilu publicznym… Tak też nie. Tak to też nie działa.

Niestety, rękę trzeba trzymać cały czas na pulsie, inaczej wyląduje ona w nocniku.