Że polecę też tytułem, ale bez metafor.
Ostatnie najbardziej medialne wydarzenia potwierdzają tylko, że polityce tzw. Zachodu bliżej do radosnego Chamberlaina z kartką w ręce powracającego od „pana Hitlera”, niż do „Realpolitik”.
Ukraina i ciągła nadzieja, że obejdzie się bez mocnej interwencji. Ebola i nadzieja, że jednak wirus i choroba jednak nie dojdzie do Europy. Gaza i nadzieja, że zaraz się uspokoi i będzie jak zwykle, czyli status quo. Irak i nadzieja, że siły rządowe poradzą sobie same.
Bańka rosła i rosła i w końcu pękła, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie.
Sytuacja na Ukrainie niby się poprawia, ale ile razy wojska rosyjskie przekraczały granicę z Ukrainą i ile razy o mały włos nie rozpoczęły regularnej wojny, to tylko wiedzą w sztabie głównym wojsk USA. Ebola zawitała właśnie do Europy w niespodziewanym miejscu – Rumuni – a agencje odpowiedzialne za zdrowie obywateli przyznają z rozbrajającą szczerością, że nie są na takie sytuacje przygotowane. W Gazie giną przede wszystkim dzieci, zgodnie ze słowami izraelskich ministrów o ich wyeliminowaniu, czyli dyżurne ofiary holokaustu same ten holokaust szykują bliźnim. W Iraku proklamowano republikę muzułmańską i trwa wojna religijna w najlepsze, z tysiącami już ofiar.
Cechą wspólną tych wszystkich wydarzeń jest wiara.
Z jednej strony wiara Zachodu, że jakoś to będzie. A z drugiej strony wiara w:
– swoją potęgę (Rosja w sprawie Ukrainy)
– złe czary (Afryka środkowa i wierzenia miejscowej ludności w sprawie Eboli)
– swoją rację (Izrael i bombardowanie Gazy)
– świętą wojnę (Szyici, Sunnici w Iraku)
W każdym z tych przypadków wiara powoduje eskalację problemów. Paradoksem jest to, że najbardziej rozwiniętym ekonomicznie państwom na eskalacji nie zależy, a wręcz przeszkadza w robieniu dobrych interesów. Z drugiej strony wszyscy popełniają grzech zaniechania, co tylko pogarsza sytuację. Można oczywiście przekonywać, że brak działania to też działanie, ale to jest dobre na dyskusje filozoficzne a nie do prowadzenia twardej polityki. Pytanie tylko, kto właściwie ma tą politykę prowadzić. Stany Zjednoczone, które stawiają się w roli światowego policjanta? A może kraje europejskie, które często jak Szwecja same pozbawiają się obrony, likwidując praktycznie finansowanie swojej armii?
Pozostaje tylko krzewić mit bohatera, który staje do obrony, kiedy „wróg u bram”. Do tego w sumie nie potrzeba nikogo poza Polską. Mit wiecznie przegranego bohatera narodowego mamy we krwi. Umacnia się on od stuleci. Czyż to nie po meczu Legii z Celtikiem powstał mem z hasłem „Polska to jedyny kraj, który przegrywa nawet wtedy, kiedy wygrywa”? Przewrotne? Hmm…
You must be logged in to post a comment.