Czy wybierając swoje miejsce, jakim jest Wielka Brytania, powinniśmy przyjmować jej wartości? Czy wybierając swoje miejsce, jakim jest Wielka Brytania, powinniśmy machać „polską szabelką”? Czy wybierając swoje miejsce, jakim jest Wielka Brytania, powinniśmy trwać w okopach polskiej kultury, czy może właśnie chłonąć – szczególnie w Londynie tak łatwo dostępną – kulturę międzynarodową?
Zazwyczaj po zadaniu serii pytań odpowiadamy na te ostatnie i zwykle na tej odpowiedzi kończymy. Zacznę, jak większość, od ostatniego pytania, jednak będzie to zaledwie pierwsza odpowiedź. Tylko czy odpowiedzią może być pytanie?
Ostatnie pytanie wydaje się najłatwiejsze, gdyż jeśli mamy chłonąć inne kultury, których na Wyspach jest mnogość, powinniśmy też zadbać o tą swoją. Pytanie drugie: czy powinniśmy przy tym machać „polską szabelką”, która w tym przypadku oznacza jedno: polską rewolucję kulturalną robioną na siłę? Czy ktoś chce, czy nie chce.
W 2005 r., kiedy umarł papież (Polak), niektórzy po nim nie płakali (#nieplakalempopapiezu). Większość jednak dała się ponieść emocjom i kilka tysięcy Polaków zebrało się na Trafalgar Square, skąd przeszli w pochodzie (procesji?) w stronę katolickiej katedry westminsterskiej. Łezka w oku się kręciła na widok tylu krajan z flagami i portretami Karola Wojtyły.
Nie przypadkiem po tym pospolitym ruszeniu powstało w UK kilka inicjatyw społecznych. Z tego marszu ukonstytuował się m.in. ruch, który prawie rok później protestował przeciwko podwójnemu opodatkowaniu przed ówczesnym polskim konsulatem w Londynie przy New Cavendish Street. Wtedy jeszcze dużo ludzi się łudziło, że wróci do Polski. Teraz to już niestety (lub stety) śpiewka przeszłości. Sporo ludzi wracać nie zamierza.
Huraoptymizm udzielał się wtedy wszystkim. Jestem ciekawy, ile z niego zostało teraz. 10 lat temu wystarczały hasła typu „Pokażmy, ilu nas jest” – i tabun Polaków robił jakąś rzecz. Przejmował internety, zasypywał mailami dziennikarzy, którzy mieli niezbyt pochlebne zdanie o naszych rodakach, manifestował. Pokazywał się.
Teraz te „manifestacje” są jakby mniejsze. Jakby power przeszedł w inną stronę. Oczywiście pozostały grupki ludzi, którzy jeszcze coś robią, gdzieś stoją, gdzieś flagą machają. Niestety (naprawdę niestety) często robią to tylko dla własnego ego. Po to, żeby pokazać w gronie swoich znajomych jakiejś grupie – „patrzcie, co robimy”. Teoretycznie nastawieni są tacy ludzie na „edukowanie” innych narodowości i teoretycznie niby to jest ich główny cel, jednak często staje się on celem marginalnym. Niestety.
Czy zmniejszenie wspomnianego poweru to po prostu efekt asymilacji? A może po prostu, kiedy Polacy już trochę pomieszkali w kraju z reguły normalnym i zaczęli porównywać, wyszło im, że tu jest lepiej, łatwiej, a czasem przyjemniej? Może nasi rodacy bardziej już czują się Brytyjczykami niż Polakami? A może po prostu bycie Brytyjczykiem to nic złego i wcale nie przeszkadza w tym, żeby być Polakiem?
Może po prostu wystarczy być częścią społeczeństwa? To podobno nie boli…
You must be logged in to post a comment.