To niesamowite. 10 lat po 2004 r., roku wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. 10 lat po tym, kiedy można legalnie pracować w UK, zdarzają się przypadki, że ludzie dalej pracują na czarno.

 

Znowu Dobroniak - Cooltura nr 550
Znowu Dobroniak – Cooltura nr 550

Chociaż gdyby były to tylko przypadki, nie byłoby o czym pisać. Niestety takich ludzi jest masa. To zupełnie niezrozumiałe. Na czym oszczędza pracownik, pracując na czarno? Na niczym. Jest dymany jak przysłowiowy Polak z filmiku o OFE autorstwa Jacka Braciaka.

Pół biedy, umówmy się, kiedy dostaje dużo powyżej brytyjskiej średniej krajowej. Zupełnie niezrozumiałe jednak, kiedy dostaje 14 tys. rocznie i pracuje na czarno na pełny etat. W tym przypadku jest to zwykłe wykorzystywanie przez pracodawcę, bo ten zaoszczędza – nie płaci podatków. I o ten podatek właśnie jest do przodu. Wprost przeciwnie do dymanego pracownika. Bo jeśli pracujesz na czarno, to nie ma cię w systemie. Jak cię ten pracodawca wywali z roboty na zbity pysk, to nie masz nic. Nawet ta nadwyżka od średniej krajowej nie na wiele się zda.

Nie płacisz do systemu, system nie zapłaci tobie – proste. Nie płacisz do systemu – nie masz opieki medycznej. Nie płacisz do systemu – zapomnij o jakimkolwiek zasiłku, emeryturze, komunalnym mieszkaniu po siedemdziesiątce, darmowych przejazdach, etc.

 

Dawno temu jeden z „polskich przedsiębiorców” zaproponował mi pracę. Spora odpowiedzialność, nowe wyzwania. Konieczność przeniesienia się do innego miasta na północy Anglii. Miałem tam prowadzić oddział jego firmy z główną siedzibą w Londynie. Wszystko było pięknie aż do momentu, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o tym, gdzie mam mieszkać i ile dostawać za pracę. Okazało się, że „przedsiębiorca” wymyślił sobie, że będę mieszkał w siedzibie firmy – w jednym z pomieszczeń, gdzie zamiast okien były pod sufitem dwa lufciki. A pieniądze „prosto do ręki” – „żadnych pośredników” – zachwalał.

Początkowo mnie zatkało, bo nie wierzyłem własnym uszom. Potem po prostu wybuchnąłem śmiechem i śmiałem się przez całą powrotną drogę do Londynu. Tym bardziej że ów „przedsiębiorca” powtarzał mi podczas niej swoją ofertę jeszcze kilka razy…

Potem przyszła refleksja: skoro on zupełnie poważnie zaproponował mi takie warunki, to w jakim świetle stawia to wszystkich jego pracowników? Już przecież nie miałem złudzeń, że któryś z nich jest zatrudniony legalnie. A często były to matki z dziećmi i całymi rodzinami! Szok i niedowierzanie. XXI wiek, a facet proponuje takie rzeczy. „Przedsiębiorca”? Zwyczajny geszefciarz.

 

Temat jakoś umarł śmiercią naturalną, tym bardziej że nie byłem chętny, żeby go kontynuować. Umiałem też w jakiś – powiedzmy – dyplomatyczny sposób powiedzieć „nie”.

Jednak nie wszyscy to potrafią.

 

Z opublikowanych przez Narodową Agencję Bezpieczeństwa w Wielkiej Brytanii danych wynika, że tylko w zeszłym roku zanotowano prawie 3 tys. przypadków współczesnego niewolnictwa. Pewnie i ja byłbym w podobnej sytuacji. Bo jak nazwać mieszkanie w pokoju biurowym z pracą na czarno? Łatwo się w taki system wpakować, jednak trudno potem z niego wybrnąć.

Agencja podaje również, że najczęściej ofiarami są Polacy, Rumuni i sami (rdzenni) Brytyjczycy.

Niesamowite? A jednak.

Najgorsze jest to, że często sami przez swoją naiwność i nieumiejętność mówienia „nie” pakujemy się w takie tragiczne sytuacje. Wpędzamy się w karuzelę, na której się kręcimy, i – paradoksalnie – gubimy drogę do wyjścia.

Wiele lat temu opisywałem w innej gazecie przypadek pewnego polskiego drukarza, który przez wiele miesięcy pracował jak niewolnik na jednej z angielskich farm. Jej właściciel miał też wesołe miasteczko. Paradoksem jest to, że pan drukarz jeździł z wesołym miasteczkiem po całym regionie, jednak nie potrafił znaleźć pomocy. Nie potrafił dogadać się na policji, miał nawet przy sobie komórkę, jednak farmer nie dawał mu na tyle pieniędzy, żeby ten mógł sobie ją doładować. Zresztą samo doładowanie też sprawiało mu problem. Dostawał tak małe pieniądze, że kiedy już je dostał, to wydawał wszystko na jedzenie. Mieszkał na farmie w przyczepie kempingowej bez ogrzewania. Traf chciał, że poznał jakiegoś innego Polaka, któremu po jakimś czasie – co ciekawe, wcale nie od razu – opowiedział o swoim koszmarze. Ten powiadomił polską organizację z Southampton i dopiero wtedy pracownicy tej organizacji porwali (sic!) pana drukarza z farmy…

 

Opowiadanie jak z Dzikiego Zachodu? To fakt, tak brzmi. Jednak należy pamiętać, że to my sami tworzymy świat wokół nas. Przecież nie kosmici organizują życie na ziemi (chociaż pewnie istnieją zwolennicy takiej teorii). Sami się na takie rzeczy zgadzamy.

 

Wiem, że łatwo o tym mówić, nigdy nie będąc w podobnej sytuacji. Jest tylko jeden haczyk: każdy z nas taką sytuację przeżywał. Oczywiście w różnym stopniu podobną i tragiczną. Jednak jest tak, że kiedy wejdzie się w pewien kierat, trudno z niego wyjść. Zaczyna nam się wydawać, że poza naszą obecną pracą nie istnieje nic innego. Sami wpadamy w niewolnictwo. Tylko wtedy już bardziej mentalne. Najmocniejsze kajdany na nasze ręce zakłada nam masz umysł. Takie nowoczesne niewolnictwo…