Dziwi mnie wszelkie pospolite ruszenie, a z efektem stadnym w tle w szczególności. Trochę dziwnie się czuję, gdy patrzę na to, co się dzieje w kwestii likwidacji brytyjskiej matury z języków obcych.
Sprawą, która „rusza pospolite ruszenie”, jest fakt, że jednym z tych języków obcych ma być język polski. Wtedy klapki spadają na oczy, Polak od razu pada na kolana, zaczyna śpiewać „Boże coś Polskę”, a ręka podnosi mu się do góry ze złożoną z palców victorią.
Może i większość nie rozumie, co właściwie owa likwidacja matur oznacza, jednak rozumie słowo „polska” i „likwidować”, a to już się kojarzy.
Kojarzy się z wozem Drzymały i tekstem: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił”. Kojarzy się z lekcjami języka rosyjskiego – przymusowymi, bo innej możliwości przed 1989 r. większość uczniów polskich szkół nie miała. Zaborami, zniewoleniem i całą tą martyrologią, która trzyma polski patriotyzm w ryzach, a na stadionach karze palić race – oczywiście wszystko w kontekście miłości do ojczyzny.
Jestem ciekawy, ile osób tak naprawdę zagłębiło się w cały proces brytyjskich egzaminów A-Level? Ile z tych osób w ogóle ma dzieci, które będą zdawać tutaj maturę? A ile z osób, które podpisywały listy społeczne „z poparciem dla…”, w ogóle wie, co podpisywały? Osobiście widziałem przypadki, które raczej wołały o pomstę do nieba, a nie o świadomą decyzję pt. „TAK, chcę polskich matur na brytyjskich maturach”…
Pomijam już fakt, że co ci biedni Brytyjczycy mają zrobić, gdy w ich kraju ktoś chce wprowadzać na siłę egzaminy z języka, który, delikatnie mówiąc, nie jest tu językiem urzędowym. Jak oni się czują? Nie dziwi mnie także to, co zdarzyło się w zeszłym tygodniu w pociągu linii District Line, w którym jedna z pasażerek zaczęła krzyczeć na dwóch młodych mężczyzn tylko dlatego, że ci rozmawiali w swoim języku, którego ona nie rozumiała. Jednym z jej „argumentów” było to, że ci powinni się socjalizować z Brytyjczykami, skoro mieszkają w tym kraju (wolne tłumaczenie – red.).
Nawet jeśli w szkołach jest te kilkadziesiąt tysięcy polskich dzieci, to co im da ta matura? Tego nie rozumiem. Dlaczego nie wystarczy, żeby takie egzaminy z polskiego (z odpowiednim certyfikatem) były przeprowadzane w Szkołach Przedmiotów Ojczystych, czyli tzw. szkołach sobotnich albo w szkole przy Ambasadzie Polskiej? Idę o zakład, że będzie przynajmniej odpowiedni poziom, bo z tego, co się orientuję, obecny poziom na brytyjskiej maturze z języka polskiego jest co najmniej śmiesznie niski w porównaniu z polską maturą?
Po co angażować tylu polityków – brytyjskich, polskiego pochodzenia w UK i polskich z Polski – do takiej w sumie mało istotnej sprawy, jaką jest matura dla kilku tysięcy osób? Jeśli nawet brytyjski rząd ugnie się pod naciskiem polskich polityków, którzy w ogniu kampanii prezydenckiej i zbliżającej się parlamentarnej będą chcieli sobie ponabijać plusy wśród Polaków w UK, to ja się pytam: JAKIM KOSZTEM?
Co będziemy musieli jako Polska obiecać Wielkiej Brytanii, żeby jednak ta bieda-matura została w brytyjskich szkołach? Czy to tego jest warte? Nikt nas nie odcina od polskiej kultury, nikt nie zabrania prowadzić polskich szkół, których jest na Wyspach kilkaset. Nikt nie zabrania mówić w języku polskim w domach, nie jesteśmy tu w końcu prześladowani…
Zadam tylko jeszcze raz pytanie: czy ta walka nie jest przysłowiową walką o pietruszkę? Bo być może „zwyciężymy,” ale czy nie będzie to pyrrusowe zwycięstwo?
You must be logged in to post a comment.