Pokręcone
Pokręcone

Jeszcze huczy mi w głowie krzyk przerażonego kolegi kiedy przeczytał w jednym z poprzednich numerów cytat którego użyłem w felietonie. Na to nałożył się krzyk koleżanki, która usłyszała jej zdaniem niepoprawny politycznie tekst w radiu. To wszystko w momencie kiedy czytałem na stronach BBC tekst o The Daily Telegraph, który miał złamać zasady rzetelności dziennikarskiej.

 

Cytat pochodził z piosenki zespołu Strachy na Lachy i wyrażał żal z egzystencji autora w kraju w którym ktoś go chce wyrolować i zrobić z niego jeden z narządów który można znaleźć u mężczyzny, a który nazywany jest potocznie narządem rozrywkowym. Wieść niesie, że narząd ten rozrywki dostarcza generalnie wszystkim, a czasem nawet ulgę – ale to już nie wszystkim. Koleżanka natomiast ubolewała nad komentarzem prezentera na temat wentylków. Takich małych… Przy rowerze.

 

Cóż każdy ma taki wentylek i narząd rozrywkowy na jaki zasługuje. Teraz pozostaje tylko pytanie co począć z rzetelnością dziennikarską. Zarząd Daily Telegraph tego problemu nie miał i porzucił rzetelność na rzecz dobrych stosunków ze swoimi reklamodawcami – bankami HSBC i Royal of Scotland oraz Rosją i Chinami.

Niby nie robili nic zdrożnego, po prostu bardzo łagodnie traktowali ich w swoich tekstach, a jak taki przykładowy felietonista chciał napisać coś ostrzejszego, to był wygładzany przez redaktorów. Jednak miarka się przebrała i jeden z felietonistów, „wziął i rzucił papierami w twarz” czy też na biurko i powiedział przy okazji co go boli.

Efekt był natychmiastowy – część zarządu już nie ma problemu z pracą, bo jej po prostu nie ma. Natomiast wiarygodność gazety spadła. Jak to zwykle bywa, kiedy myślisz, że jesteś na dnie, słyszysz pukanie od spodu.

Taki Daily Telegraph leży na dnie u siebie w kraju, jednak od spodu puka mu z Polski tygodnik Wprost. Bynajmniej nie chodzi o to, że zajęli się sprawą Kamila Durczoka, tylko w jaki sposób to zrobili.

Trochę mi szkoda „telegrafa”, bo lubiłem sobie czytać ich teksty. Do tej pory wydawało mi się, że były wyważone. Teraz się zastanawiam czy aby tylko nie „wygładzone”. Szkoda, bo czytelnik nie wie za bardzo które teksty były autentyczne, a które pisane pod reklamodawcę.

 

W tym wszystkim bardzo ważną sprawa jest to, że taka próba podporządkowania sobie redakcji jest niczym innym jak zamachem na wolność słowa. Nie, nie są to frazesy i górnolotne słowa. Bo jeżeli nie mogę napisać tego, co jest zgodne z moim sumieniem, to gdzie ta wolność jest?

Choćby dlatego właśnie dwa numery temu cytat był dosłowny: „Żyję w kraju w którym wszyscy chcą mnie zrobić w chuja”. Kim ja jestem, żeby poprawiać artystę i jego tekst/wiersz. Tak samo jak nie śmiałbym poprawić wierszy Juliana Tuwima, tak nie będę poprawiał wierszy Krzysztofa Grabowskiego.

 

Niedługo na antenie Polskiego Radia Londyn pojawi się autorska audycja hiphopowa. Nie wiem jak będą brzmiały utwory jeśli będzie w nich cały czas pojawiała się ręka cenzora „dbającego” o uszy słuchacza. Taka cenzura po pierwsze jest nieskuteczna a poza tym wręcz odtwórcza. Żeby nie powiedzieć żenująca.

 

Jednakowoż od dzisiaj przy moich felietonach będzie pojawiało się odpowiednie ostrzeżenie.

„Dziękuję. Dobranoc.”

 

 

Gwoli wyjaśnienia:

Niniejszy felieton niestety „nie poszedł” w tygodniku Cooltura, ponieważ anonimowy „kolega”, o którym piszę na początku tekstu poczuł się urażony. Zgodnie z porzekadłem „uderz w stół…” I tak się powyrabiało, że tekst kazano usunąć z łamów. To tyle na temat wolności słowa i prasy. Evviva internet:) Teoretycznie próbowano mi powiedzieć, że tekst miał iść w kolejnym tygodniu lekko zmieniony – może miało tak być, może by tak nie było. Nie wiem. Nie zamierzam sprawdzać. Po to mam swoją stronę, żeby móc z niej korzystać.

B3