Jak skutecznie zniechęcić swojego idola do siebie? Jak jeszcze skuteczniej zareklamować spotkanie ze swoim idolem pośród mediów? A może chcecie wiedzieć jak spowodować, żeby wszyscy mówili o tym spotkaniu, a nikt nie wymienił jego szczegółów? Czytajcie dalej a sami się przekonacie.
Zbigniew Ziobro miał pojawić się w Londynie. Miał spotkać się z „Polonią”. Miał przyjechać na jej zaproszenie. Miał zastąpić niezastąpioną Annę Fotygę, która nie mogła pofatygować się osobiście do Polaków mieszkających na Wyspach i poprosiła swojego kolegę Zbyszka o zastępstwo.
Uff…
Klub „Gazety Polskiej” w Londynie, w postaci niejakiej Małgorzaty P. rozesłał kilka dni temu informację, że odbędzie się spotkanie ze wspomnianym już Zbigniewem Z. Eurodeputowanym z ramienia PiS. Informacja miała wszelkie znamiona reklamy wyborczej i tak została potraktowana przez wszystkie redakcje gazet polskich w Londynie – albo przynajmniej przez znakomitą jej większość. Działy sprzedaży powierzchni reklamowych, zażądały stosownej opłaty za reklamę – niby logiczne.
Pani Organizator wymyśliła, że skoro „bogate” media chcą pieniędzy, to i ona zażąda pieniędzy za akredytacje dziennikarskie – że sprytne?
Wyszło po stówce od łebka. Jeśli trzech dziennikarzy, to trzy stówki. Ale, jak zaznaczyła potem pani Małgorzata P., nawet jeśli taki Polsat albo TVN zapłaci, to i tak nie będzie mógł nic nagrywać – co to, to nie. Najwyżej może „zareklamować” sukces londyńskiego oddziału „Gazety Polskiej”. No i „ta pani z Gazety Wyborczej” nie będzie i tak mogła wejść, bo oni, czyli „prawdziwa polska prawica” zaprasza tylko prawdziwych dziennikarzy. Poza tym nie chcą mieć „nieprzychylnych relacji” – cokolwiek miałoby to znaczyć.
Pani Małgorzata jeszcze chyba nie wiedziała, że takimi komentarzami zniechęciła większość, jeśli nie wszystkich, dziennikarzy pracujących w Londynie. Być może nie wie nawet tego do tej pory… ale tym zagadnieniem powinni zająć się raczej „inni” specjaliści, bynajmniej nie pisarskiej profesji.
Oczywiście, że rozpętała się mała burza a telefony w biurach Ziobry i PiS-u rozdzwoniły się na dobre. Zaczęła się bitwa na oświadczenia. Najpierw PiS oświadczył, że o żadnych opłatach nie wie i pierwsze słyszy (chyba rzeczywiście tak było, bo pani po drugiej stronie telefonu o mało nie zemdlała, jak się o tym dowiedziała). Potem sam Zbigniew osobiście oświadczył do mikrofonu Tok FM, że nic o sprawie nie wie i pytał dziennikarza o to czy w UK są takie zasady, że się płaci. Potem sama organizatorka napisała oświadczenie, że… szkoda pisać o wszystkim, co tam było, ale w połowie tekstu umierałem ze śmiechu. W skrócie: „bogate media” powinno stać na zapłacenie. Nie będzie tak, że sobie dziennikarze będą pisać co im się chce. I że niektóre redakcje, które nie stroiły fochów i w zamian za akredytacje opublikowały ogłoszenie o spotkaniu. „Niektóre Redakcje” zostały wymienione po imieniu i…
I nie trzeba było czekać zbyt długo – po kolei naczelni, redaktorzy, wydawcy i inni dyrektorzy zaczęli dementować – bo przecież do niczego nie doszło. Nic nie obiecywali i w ogóle sobie wypraszają insynuacje.
Oświadczenie organizatora zostało skrytykowane i nie pozostawiono na nim suchej nitki. Wtedy nadeszło kolejne oświadczenie. Tym razem z biura eurodeputowanego. Zagrożono w nim, że wszyscy piszący o tym, że pan Zbigniew Z. pobiera opłaty za spotkanie będą „pociągnięci” przez kancelarię prawną. Potem już jakby podświadomie wszyscy czekali na postawienie kropki nad „i”. I doczekali się.
Były poseł, obecny eurodeputowany, były minister i obecny kochający mąż, Zbigniew, odwołał swoją wizytę…
Czy słyszycie ten pusty odgłos uderzeń jakby młota? Tak, tak… to zapewne organizatorzy walą głowami o ścianę…
Tak oto prezentuje się krótka historia o tym jak można „zatulić ukochaną osobę na śmierć”.
Tak można by skończyć ten tekst i zapomnieć o sprawie, jednak pani Małgorzata nie daje o sobie zapomnieć. Dalej wysyła „oświadczenia” i dalej prowadzi w nich retorykę (bądź demagogię) rodem z PRL-u. Pomimo, że większość redakcji polskich gazet zaprzeczyły słowom przewodniczącej klubu „Gazety Polskiej” w Londynie, ona dalej idzie w zaparte.
Ale od początku było wiadomo, że to nie jej wina tylko służb, złamanej brzozy, połamanych masztów „Chopina” i ministra Grabarczyka.