Po wizycie Dudy – prezydenta dobrej zmiany – nastąpiła kolejna wizyta ważnej persony. Do Londynu na tzw. konferencję syryjską przyjechała Beata Szydło. Nie omieszkała spotkać się z równie tzw. Polonią.
Przed ambasadą, do której miała dotrzeć premier Polski, zgromadził się tłumek ludzi z transparentami. W sumie to nie za bardzo było wiadomo, czy ci ludzie protestują czy popierają, i właściwie o co im się rozchodzi. Bo z jednej strony był transparent z deklaracją poparcia dla rządu PiS, a z drugiej strony transparent z informacją o bolszewikach w środku (na tenże obrazek możecie sobie popatrzeć obok felietonu).
Ów transparent zaciekawił mnie nawet bardziej od tego o poparciu. Bo w środku za chwilę miała pojawić się premier Szydło, zatem zacząłem się obawiać, czy aby nie jest to transparent wymierzony właśnie w nią.
Po kilku godzinach oczekiwania na miłościwie panującą, która najpierw musiała wylądować, a potem dojechać z lotniska, dalej nic się specjalnie nie wyjaśniło. Jeden z zaprzyjaźnionych dziennikarzy poszedł do protestujących dopytać, czy aby nie chodzi o niego, ponieważ też znajdował się w środku. W jego przypadku nazwanie go bolszewikiem mogłoby uderzyć w etos opozycjonisty, zatem chciał się po prostu upewnić, że protestująco-popierający nie piją tutaj do niego. Dostał zapewnienie, że to jednak nie o niego chodzi, tylko o tych, co w środku, „o obsługę” – trochę lakoniczne wyjaśnienie, bo co ci biedni kelnerzy i kucharze, co tam podawali, byli winni temu bolszewizmowi?
Moje rozważanie ostatecznie zakłóciło mi przybycie pani premier. Zrobiła to kobita tak sprytnie, że nikt tego nie zauważył. Mimo, że panie i panowie z transparentami dzielnie czekali na zimnie, to nie doczekali się pani Szydło. I tutaj też nie wiadomo, czy była to porażka czy sukces. Czyj sukces i czyja ewentualnie porażka? Protestująco-popierających czy świty pani premier?
Bo jeśli miało to być gorące i szczere przywitanie, to pani Szydło olała swoich zwolenników. Jeśli jednak był to jakiś wiec przeciwko niej, to sprytnie pozbyła się problemu. A może i jedno i drugie, bo nie musiała przechodzić koło tych całych „bolszewików” na prześcieradle.
Sytuacja jakby trochę się wyklarowała po przybyciu Beaty Szydło do sali z uczestnikami spotkania. Był hymn, potem rota, a na koniec okrzyki: „precz z bolszewikami w ambasadzie”. Zaznaczam, że przed przybyciem pani premier nikt nie krzyczał, zatem pracownicy ambasady mogą być pewni, że to nie o nich to per „bolszewicy”. Zastanawiam się tylko, dlaczego panią Szydło wyzywano od bolszewików? Hmm… Niezbadane są ścieżki, po których poruszają się myśli wyborców PiS-u (nie obrażając wyborców PiS-u).
Tyle śmieszków. Teraz trochę poważniej.
PiS ma problem z tzw. „pijarem”; i to poważny. Ma też problem ze swoimi „wyznawcami”. Doceniam to, że komuś chciało się wyjść w takie zimno i stać kilka godzin pod drzwiami ambasady. Doceniam, że chcieliście coś komuś przekazać. Myślę, że z jednej strony był to przekaz protestu, z drugiej strony przekaz poparcia. Wyszło tak, że nie wiadomo, o co chodzi. Mimo waszych dobrych humorów po całej akcji, nie podzielam waszego optymizmu. Nawet jeśli „wytłumaczyliście” o co wam chodziło potem na różnych „niezależnych” portalach, to wyjaśnialiście to sami sobie. Jeśli miał być to szerszy przekaz, to wam po prostu nie wyszło. Albo inaczej: wyszło, jak zwykle.
Jeśli chcieliście w kogoś uderzyć, to trzeba było to zrobić bardziej precyzyjnie, a nie obrażać setkę innych ludzi, łącznie z tymi, którzy często przelewali krew, żebyście mogli sobie tak krzyczeć. Niektórym było tak wstyd, że woleli wejść do ambasady od tyłu…
You must be logged in to post a comment.