Nie trzeba było dużo czasu, żeby minister Gliński poinformował Pawła Potoroczyna, że rezygnuje z jego usług jako szefa Instytutu Adama Mickiewicza.
Nie trzeba było też dużo czasu, żeby zaczęły się protesty środowiska. Myli się ten, kto uważa, że tylko polskiego środowiska. Ostatnio ma łamach brytyjskiego dziennika „The Guardian” pojawił się list otwarty trzydziestu dyrektorów artystycznych brytyjskich ośrodków kulturalnych w obronie Potoroczyna, z sugestią pozostawienia go jednak na tym stanowisku.
Szczerze mówiąc zgadzam się ze stanowiskiem Brytyjczyków, ponieważ kompletnie nie rozumiem działań polityków pisowskich. Narzekają na brak kadry, jednak tną wszędzie jak leci. Wystarczyło 10 miesięcy, żeby przypięto obecnej władzy łatkę nepotyzmu. Działacze rządzącej partii zachowują się niczym czerwoni rewolucjoniści wpadający do carskich pałaców i sikający do wazonów. No bo skąd ta biedna tłuszcza ma wiedzieć jak zachować się na salonach? Mi bardziej to przypomina gry „Chodzi lisek koło drogi” albo gorące krzesła – wpada dzicz i rzuca się na każdy wolny stołek.
W Polsce raczej nazywają to syndromem Misiewicza, a opozycja rozpoczęła akcję poszukiwania „misiewiczow” w spółkach skarbu państwa.
Problem dostrzegł sam Prezes i w ramach czystek wewnętrznych pogonił ministra skarbu, a samo ministerstwo rozwiązał. Musiał zatem nieźle się wkurzyć. „Ludzie we wsi gadajo”, że Prezes dostał szału na forum gospodarczym w Krynicy, gdy zobaczył nową „klasę panów” zarządzającą państwowymi gigantami, a właściwie to brak klasy. Tak oto rozpętała się „wojna na górze”, przy okazji której minister Morawiecki stał się superministrem. Cóż, zwycięzca bierze wszystko.
Morawiecki ma coś, czego nie mają „misiewicze”. Ma doświadczenie w pracy w korpo. Niektórzy zarzucają mu, że jest magistrem historii a nie ekonomii. Jednak nie czarujmy się: na nic mu studia ekonomiczne, jeśli nie nabędzie umiejętności walki o życie pośród szczurów korporacyjnych. Morawiecki jak widać naumiał się sporo, a do tego jako historyk dobrze pamięta przeszłość, zatem nie popełnia tych samych błędów raz po raz. Tyle że Morawiecki jest jeden i nie może być super-super-superministrem od wszystkiego. Tym bardziej dziwi tak pochopne pozbywanie się ludzi, którzy wykonują dobrą robotę bez względu na sympatie polityczne. A może właśnie chodzi o to, że „ten, kto nie jest z nami, ten przeciwko nam”?
W obronie Potoroczyna będzie odzywało się coraz więcej zagranicznych instytucji. Bo Pawła Potoroczyna w „kulturalnym” świecie kochają. Kochają dlatego, że dał temu światu to, czego inni nie dawali. To on jako pierwszy przestał „wciskać” polską kulturę, a zaczął ją „oferować”. Nie „promował” na siłę pasiaków łowickich, ale pokazywał różnorodność polskiej sztuki. Uświadomił – między innymi brytyjskiej – publiczności, że Polacy to nie tylko zespół Mazowsze i góralskie kierpce, ale też Polska Szkoła Filmowa czy Polska Szkoła Plakatu…
Dotąd te pojęcia funkcjonowały w świadomości niewielu światowych adeptów sztuki bądź jej bardzo zaangażowanych fanów. Potoroczyn swoimi działaniami i ze swoim sprawnym zespołem pomógł dotrzeć do świadomości rzeszy tzw. zagranicznych odbiorców. Pokazał, że można. To Potoroczyn znalazł sposób na pierwszego polskiego Oscara, którego otrzymał Wajda. To Potoroczyn „wprowadził” polskie teatry na wielkie międzynarodowe sceny, sprowadzając ich sztuki sceniczne na największy na świecie festiwal teatralny w Edynburgu. To w końcu Potoroczyn rozłożył „swój kramik” z polską twórczością i powiedział: „Zobaczcie, co mamy. Wybierajcie, co chcecie” i ci symboliczni „oni” wybrali. Obecnie piszą w obronie „kramiku”, żeby ktoś czasem nie zmienił im asortymentu i nie przebranżowił miejsca, które zdążyli docenić i pokochać.
A teraz nastąpiła zmiana. Właściwie nie wiadomo na kogo i właściwie nie wiadomo po co. PiS nie ma na zapleczu już więcej fachowców. Teraz zostali tylko „gupi kaowcy”*. Ale tego świat już nie kupi… „Kramik” się zamknie, a nasi klienci będą chodzili do innych sklepów.
*) Kaowiec – w PRL-u potoczna nazwa Instruktora Kulturalno-Oświatowego, którego zadaniem było zapewnienie odpowiedniego poziomu rozrywki ludziom dobrej roboty. „Gupi kaowiec” to nawiązanie do filmu Marka Piwowskiego pt. „Rejs”.