Dla tych, którzy zobaczyć chcą trochę świata, a wydać chcą mało. Poopalać się nad wodą i nie tracić czasu na plaży. Pomieszkać w hotelowych warunkach, nie wynajmując pokoju. Przeżyć przygodę i mieć o czym opowiadać potem…
Generalnie mało jest ludzi na świecie, którzy nie liczą się z kosztami, kiedy planują wakacje. Czasem ma się ochotę, żeby pojechać, pozwiedzać, poczuć smak wolności, jednak coś nam nie pozwala, żeby spróbować czegoś nowego.
Kwiat młodzieży polskiej dotarł do Londynu na pokładzie jachtu „Tango“, pod niemiecką banderą (nie mylić z ukrytą opcją niemiecką).
Magdalena, Paulina, Olga, Lena, Jacek i Adam pochodzą z różnych miast. Część z nich studiuje, część zaczęła już pracować. Wszyscy razem na pokładzie spotkali się po raz pierwszy. Podróżowanie drogą wodną jest stare jak świat – to żadna nowość. Żeglarzy i osób żeglujących na świecie jest może i kilkaset tysięcy, jednak w porównaniu z ogólną liczbą mieszkańców naszej planety i tak będzie to promil całości. Dlatego warto zwrócić uwagę na ten sposób poznawania świata.
Podróż naszych bohaterów rozpoczęła się w Amsterdamie. Zanim wypłynęli na szerokie wody, kilka dni spędzili w mieście, czekając aż warunki pogodowe, pozwolą na spokojne żeglowanie. Oczywiście w tym czasie zwiedzili Amsterdam wzdłuż i wszerz, mając do centrum, z mariny na której stali, pół godziny spacerkiem. Nie brzmi to być może zachęcająco, jednak cena za jedną noc postoju, wynosząca zaledwie dwadzieścia euro, powinna być lekiem na całe zło.
Dla wyjaśnienia. Załoga jachtu, kiedy wpływa do mariny, ma do swojej dyspozycji sanitariaty z prysznicami i toaletami, prąd i w razie potrzeby wodę pitną, którą można napełnić zbiorniki – przydaje się w momencie, kiedy jesteśmy na pełnym morzu. Całe to dobro w cenie za postój.
Na jachcie zazwyczaj panują warunki domowe – oczywiście w zależności od jednostki.
Zdarzają się jachty typowo regatowe, w których warunki są raczej zbliżone do mieszkania w „komunie“ – nie mylić z warunkami spartańskimi. Oczywiście te ostatnie też wystepują, ale my piszemy o sposobie miłego spędzenia czasu, a nie o walce o życie. Jachty nowego typu są urządzone na tyle porządnie, że czasem standardem przewyższają niektóre mieszkania.
Załoga jachtu liczy średnio około 10 osób. W przypadku „Tango“ było to dziewięć osób – oprócz naszych bohaterów, załogę jachtu stanowiły jeszcze trzy osoby – każda z nich musiała zapłacić 1900 PLN – w tej cenie były opłaty portowe, paliwo, wyżywienie – pełne trzy posiłki, kawa, herbata, napoje, woda i słodycze. Właściwie cały koszt 10 dniowej wycieczki. Za możliwość, między innymi, mieszkania w centrum Londynu, to naprawde niewiele.
Magda, Paulina, Olga, Lena, Jacek i Adam zacumaowali w dokach Św. Katarzyny, tuż przy Tower Bridge – miejscówka pierwsza klasa. Cena za noc – 67 GBP za 9 osób. Taniej hotelu w Londynie, o takim standardzie jak na jachcie, nie znajdziemy.
Trudno nie zauważyć, że w załodze przewyższała płeć piękna i niech to będzie świadectwem, że żeglowanie wcale nie jest takie trudne i etos żeglarski możemy sobie wsadzić między morskie opowieści „maczo żeglarzy“, którzy chcą zrobić wrażenie na panienkach w podrzędnych portowych tawernach.
Razem z dzielną załogą, zwiedziliśmy główne atrakcje Londynu, a że młodzi żeglarze chcieli poczuć prawdziwe „londyńskie mięso“, wykorzystaliśmy system londyńskich rowerów miejskich i wyruszyliśmy w trasę. Początkowo prawostronni rowerzyści wpadli w panikę jeżdżąc po lewej stronie, ale potem było już tylko zabawnie.
Z darmowej półgodziny, zrobiła się nagle godzina, ale to i tak był wydatek jedynych 2 funtów na osobę – najtańszy sposób poruszania się po centrum Londynu. Jest też jednym z najszybszych.
Borys Johnson dotrzymał obietnicy wyborczej i rozwinął sieć rowerowych „autostard“. Z Lambeth przejechaliśmy aż do Picadilly Circus, przejeżdżając przez City i West End – większość trasy odbyła się na specjalnie wyznaczonych, uprzywilejowanych dla rowerów „torach“.
W międzyczasie zatrzymaliśmy się na słynne angielskie „fish and chips“.
Żeby było bardziej „po angielsku“, skorzystaliśmy z jednego z lokalnych fastfoodów, zagłębiając się bardziej na południe od centrum. Unikając pubów i lokali zrobionych głównie pod turystów. Posiłek wspólnie zjedliśmy na jednym ze skwerów, przyglądając się mieszkańcom okolicy, grającym w kule.
Nie mogło również zabraknąć wizyty w pubie i degustacji lokalnego piwa – w sensie „londyńskiej dumy“. Aby połączyć miłe z pożytecznym, osiedliśmy w irlandzkim pubie, gdzie można było poczuć w pełni klimat obu Wysp.
Przeważająco dziewczęca załoga opusciła gościnne londyńskie doki i skierowała się na podbój miasteczek przy Kanale La Manche. W planie mieli jeszcze Dover, Callais a potem… a potem jak zwieją wiatry. Bo właśnie w tym jest element przygody, że nie można nigdy mieć stu procentowej pewności, kiedy dotrzemy do jakiegoś portu – założenia oczywiście są, ale zawsze weryfikuje je pogoda.
Nie przejmujmy się też jeśli nigdy nie pływaliśmy na jachtach i nie mamy żadnego doświadczenia, ani nawet „papierów żeglarskich“. Zawsze w załodze musi być oprócz kapitana, przynajmniej trzech oficerów z doświadczeniem, to oni będą odwalać najwięcej roboty – reszta załogi, szczególnie tej „nieopierzonej“, ma za zadanie jedynie wykonywać polecenia, z resztą nie bardzo skomplikowane.
Aha. Miało być jeszcze o opalaniu. Jak żyję, jeszcze nie widziałem bladego marynarza, żeglarza czy rybaka. Być może byli bladzi jak wyruszali na rejs po półrocznej przerwie na lądzie, po wypłynięciu w morze już to nie grozi.
Jak do bardzo ciekawych i urokliwych miejsc można dotrzeć, chyba nie trzeba przekonywać. Małe wysepki na Bałtyku, Morzu Północnym czy Śródziemnym. Przepiękne porty skandynawskie, urok maleńskich portów przy kanałach i pośród wysp wszelakich – tego nie zobaczymy wybierając wycieczki tradycyjne.
Wyprawy jachtowe rzadko kończą się tylko na „przejściu“ z portu „A“ do portu „B“. Po drodze jest mnóstwo innych atrakcji. Wszystko zależy od naszej ochoty i wyobraźni.
Propozycji takich wakacji jest mnóstwo. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę internetową „czartery jachtów“ lub „rejsy na jachtach“, a dostaniemy tysiące wyników i propozycji.
Ze względu na to, że żeglarzy jest dużo w każdym przedziale wiekowym, nie powinniśmy mieć problemów ze znalezieniem odpowiedniego dla nas towarzystwa. Wyprawy żeglarskie są również organizowane dla niepełnosprawnych. Z tych ostatnich słynie brytyjska marynarka, pod której banderą pływają dwa znane na świecie żaglowce „Tenacious“ oraz „Lord Nelson“. Przystosowane są one do potrzeb niepełnosprawnych. Na „Lordzie Nelsonie“ są nawet specjalne windy na których można wjechać na wózkach inwalidzkich na maszty.
Pływanie na jachcie – to mogą być wyśmienite wakacje – nieszablonowe, z nutką przygody, niezbyt drogie i szalenie ciekawe.
Aha. Trzeba uważać, bo żeglarstwo tworzy silne przyjaźnie, z których potem trudno się „oswobodzić“. To może być takie bardzo „niemęskie“;)
I ZNOWU (Dobroniak) leży w gruzach etos „maczo żeglarza“.
Więcej:
O podróżowaniu osób niepełnosprawnych, można dowiedzieć się na jedynym polskojęzycznym portalu PodróżeBezGranic.pl