„Ameryka jest zła. To kraj policyjny, bez pełnej wolności obywateli, rasistowski. Kraj pełen uzbrojonych ludzi, którzy strzelają do siebie nawzajem. Kraj przylepionego do twarzy nieszczerego uśmiechu i kowbojów słuchających muzyki country”. Jeśli tak myślisz, czujesz, wiesz, to koniecznie przeczytaj tę książkę. Dlaczego? Jest kilka powodów.

 

Wałkowanie Ameryki - Cooltura 486 s.1
Wałkowanie Ameryki – Cooltura 486 s.1
Wałkowanie Ameryki - Cooltura 486 s.2
Wałkowanie Ameryki – Cooltura 486 s.2

Marek Wałkuski znany jest przede wszystkim z radiowej Trójki i jej flagowego programu Zapraszamy do Trójki. Od kilku lat ten radiowy dziennikarz mieszka i pracuje w USA. Z tej przyczyny narodziła się właśnie ta książka i od razu wzbudziła w Polsce wiele kontrowersji. Dlaczego? Wydaje mi się, że powód jest podstawowy. Wałkuski po prostu nie krytykuje „światowego policjanta”, co ostatnio staje się dosyć popularne nie tylko w środowiskach skrajnych islamistów. Mało tego, także nie chwali Stanów. On po prostu pisze o swoich obserwacjach.

Na dodatek, żeby ustrzec się przed subiektywną oceną, przytacza w książce wyniki badań, statystyk i opinii, nawet takich lekko „z kosmosu”. Tłumaczy przy tym, dlaczego Amerykanie używają do badań nie metody wyciągania średniej arytmetycznej, a mediany i – uwaga – jest to też niezły obraz współczesnych Amerykanów.

Generalnie opinia o Amerykanach jest taka, że to naród wywyższający się ponad inne, przekonany o swojej wyjątkowości, przez co trochę zarozumiały. I racja. Amerykanie są przekonani o swojej wyjątkowości do tego stopnia, że gdy podczas wizyty we Francji Barack Obama odpowiedział na pytanie dziennikarza, „że wierzy w wyjątkowość Ameryki, ale podejrzewa, że Brytyjczycy wierzą w wyjątkowość brytyjską, a Grecy w grecką”, w USA zawrzało. W Europie takie stwierdzenie przyjęto jako „wyraz szacunku do innych narodów”. W Stanach prawica podniosła krzyk, że prezydent „deprecjonuje wartość swojego kraju” – no cóż, „prawice” w różnych krajach świata zachowują się podobnie i lubią robić z igły widły. Natomiast republikański kandydat na prezydenta Newt Gingrich stwierdził, że taka wypowiedź prezydenta jest „zatrważająca”. Hm, wydaje mi się, zatrważające może być najwyżej to, iż poważny kandydat na prezydenta jednego z najważniejszych krajów świata może tak myśleć.

Wałkuski pisze w swojej książce, skąd wynika takie przekonanie Amerykanów. Otóż swoje źródło ma już w szkole podstawowej, gdzie dzieci zaczynają swój dzień od formułki: „Ślubuję wierność fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki i republice, które ona reprezentuje, jednemu niepodzielnemu narodowi oddanemu Bogu, z wolnością i sprawiedliwością dla wszystkich”.

Jak wyliczył Wałkuski, przeciętny nastolatek w USA w ciągu 12 lat chodzenia do szkoły wypowiada taką formułkę ponad 2 tys. razy. Nic zatem dziwnego, że Amerykanie mają potem wpojoną do bólu miłość do swojego kraju.

Inną rzeczą jest to, że mieszkańcy kontynentu Ameryki Północnej nie uciekają od odwołania się do Boga i wcale nie oznacza to, że państwo nie jest oddzielone od kościoła, a raczej od kościołów różnej maści, których w USA jest na potęgę; w skali kraju są to jednak naprawdę małe procenty, łącznie z kościołami mormonów, jehowych czy scjentystów. Oczywiście kościoły te są dość medialne i zwracają na siebie uwagę, jednak zdecydowana większość to katolicy i protestanci. Co ciekawe, Amerykanie są najbardziej religijnym krajem Zachodu – jak zauważa Wałkuski. Podkreślam: „religijnym”, nie „katolickim”. 90% mieszkańców USA deklaruje, że wyznaje jakąś religię, przy czym spośród pozostałych 10% 2/3 deklaruje, że wierzy w Boga lub „siłę wyższą”. Sześciu na dziesięciu Amerykanów mówi, że wiara w Boga jest dla nich bardzo ważna. To jest pięciokrotnie więcej niż na przykład we Francji, trzykrotnie więcej niż w Niemczech, a nawet dwukrotnie więcej niż we Włoszech. Korespondent Polskiego Radia pisze, że „najbardziej gorliwi są mormoni, świadkowie Jehowy, czarnoskórzy baptyści i biali ewangelikanie”. Ewangelikalny Kościół Luterański Ameryki, tych ostatnich, składa się aż z 10 tys. lokalnych zgromadzeń.

Wałkowanie Wałkuskiego
Wałkowanie Wałkuskiego

Przeciętny amerykański Józek, czyli Joe Doe, jest chrześcijaninem (78% społeczeństwa), jednak połowa populacji to protestanci, którzy zresztą zbudowali Amerykę. Generalnie katolicy lubią się z protestantami, jednak w historii Stanów Zjednoczonych nie brakuje niezbyt chlubnych kart tej koegzystencji. W 1844 r. w Filadelfii doszło do antykatolickich zamieszek, w których zginęło co najmniej 30 osób, palono kościoły, a wierni musieli uciekać z miasta. Przyczynkiem do zamieszek była plotka, że katolicy chcą usunąć protestancką wersję Biblii ze szkół publicznych.

Pomimo tej ogólnonarodowej wiary w Boga i religijności (ateista nie ma szans na zostanie prezydentem) Sąd Najwyższy USA mówi wprost: „Ani rząd stanowy, ani federalny nie może ustanawiać prawa wspierającego jedną religię bądź preferującego jedną religię”. To powoduje, że w USA każdy, kto ma ochotę, może zostać założycielem takiej religii, jakiej chce. W USA nie istnieje praktycznie termin „sekta”.

 

Wałkuski zwraca też uwagę na to, że Amerykanie są bardzo wścibskim narodem, i przytacza taką oto historyjkę, którą opowiadał francuski pisarz Léon Paul Blouet:

„Pewien Amerykanin jedzie pociągiem. Naprzeciwko niego w przedziale siedzi kobieta w stroju żałobnym.

– Straciła matkę czy ojca? – zagaduje Amerykanin, w typowy dla siebie sposób redukując zdanie do minimum.

– Nie, proszę pana.

– To pewnie syna albo córkę?

– Nie, proszę pana. Właśnie umarł mi mąż.

– Mąż? A zostawił przyzwoity spadek?

Oburzona kobieta wstała i opuściła przedział, a Amerykanin odwrócił się do współpasażera i stwierdził:

– Trochę zarozumiała, prawda?”.

Co ciekawe, Wałkuski wspólnie z Blouetem konstatują, że to nie był dowód grubiańskości tego człowieka, a jedynie okazanie życzliwości. No cóż, tacy są ponoć Amerykanie. Któż jest bez wad?

 

W tej historyjce pojawia się też ciekawa rzecz charakteryzująca Amerykanów, a mianowicie ich podejście do języka. Najbardziej pożądanym akcentem jest typowy angielski akcent rodem z Wielkiej Brytanii, jednak na co dzień mieszkańcy Stanów Zjednoczonych ułatwiają sobie użycie języka, jak tylko mogą. Mało tego, nie wyśmiewają ludzi, którzy nie potrafią się nim dobrze posługiwać czy wręcz nie potrafią wymówić poprawnie niektórych słów. Dobrym przykładem jest były prezydent Goerge Bush, który miał z tym problem wręcz wybitny. Wałkuski sili się nawet na pewnego rodzaju przewidywanie, co by było, gdyby w Polsce kandydat na prezydenta źle wymawiał słowa, co zresztą mieliśmy już w historii za prezydentury Wałęsy. „Polityk taki bez wątpienia stałby się pośmiewiskiem, a politycy innych partii i dziennikarze nie zostawiliby na nim suchej nitki. Intelektualiści rozprawialiby o konsekwencjach takiego lapsusu dla wizerunku Polski na świecie i ubolewaliby nad tym, że kandydat na prezydenta daje zły przykład młodzieży. (…) Tymczasem prezydent światowego supermocarstwa George Bush zawsze mówił »nukularny« i większości Amerykanów to nie przeszkadzało”. Trudno się nie zgodzić z jego tezą.

W „Wałkowaniu Ameryki” autor zwrócił też uwagę, że pomimo iż Amerykanie i Brytyjczycy używają tego samego języka, to w obu krajach się on różni. Mało tego, „American English” ma w Stanach na dodatek różne wersje w zależności od regionu. I tak na przykład dla Amerykanina mieszkanie to zawsze będzie „apartment” czy „condo”, a w UK zawsze będzie to „flat”. Piłka nożna to w USA „soccer”, a w UK „futbol”, który w USA z kolei jest zupełnie inną grą. W Anglii kino to „cinema”, a w USA „movie theater” bądź potocznie „theater” lub „movies” – takich różnic jest mnóstwo. Amerykanie mają również skłonność do tworzenia z rzeczowników czasowników oraz do tworzenia skrótowców. Dlatego też dziennikarze akredytowani przy Białym Domu często używają w mowie potocznej skrótu „POTUS” na określenie prezydenta, co oznacza „President of the United States”. Amerykanie lubią też tekstować, zamiast wysyłać wiadomość i, co ciekawe, takie upraszczanie przyjmuje się też po drugiej stronie Oceanu – w Europie.

 

Różnic – i to większych niż językowe – jest sporo i warto o nich poczytać w „Wałkowaniu Ameryki”. Lektura na pewno da wiele do myślenia i pozwoli zrozumieć funkcjonowanie tego kraju oraz ludzi w nim żyjących. Wałkuski rozprawia się też z mitem współczesnego rasizmu w USA, nie zajmując konkretnego stanowiska, jednak przytacza sporo danych. Podobnie dzieje się, jeśli chodzi o posiadanie broni. Patrząc z punktu widzenia Amerykanów, nie jest to kwestia aż tak kontrowersyjna. Inną rzeczą jest z kolei to, czy kogoś ta książka przekona do Stanów, czy nie. Na pewno autor nie zamierzał nikogo przekonywać. Tym samym „Wałkowanie…” staje się lekturą obowiązkową zarówno tych zakochanych w USA, jak i ich zawziętych przeciwników. Bezsprzecznie jest to jedna z najlepszych pozycji tego typu na polskim rynku wydawniczym.

 

Więcej na: bezdroża.pl

>>>>


Leave a Reply