Nie opadł jeszcze kurz po referendum, a do głosu doszła ulica. I teraz nie wiadomo, czy to polityka sięgnęła bruku, czy bruk dosięgnął politykę…
W wyborach do brytyjskiego parlamentu wygrali konserwatyści. Ale, żeby do tego doszło, David Cameron musiał sprzedać duszę diabłu, a wcześniej podpisać z nim swego rodzaju pakt. W roli diabła wystąpił Nigel Farage, który na nucie nastrojów antyimigracyjnych budował siłę swojej partii. David Cameron widząc, że jest to dobry sposób na zdobycie poparcia, zaczął grać w tę samą grę co UKIP. Jednak w kontrakcie stało, że przeprowadzi referendum w sprawie UE. Zatem kiedy zbliżał się termin zapłaty, Cameron musiał referendum ogłosić. Niestety, dalej potoczyło się jak w legendzie o Twardowskim i Cameron został wysłany na księżyc. A raczej sam się na niego wysłał. Potem dołączył do niego Boris Johnson.
Do głosu dochodzi ulica…
Odsądzano od czci i wiary imigrantów ekonomicznych z państw Wspólnoty Europejskiej. Emigranci byli obarczani przez polityków o to, że zabierają miejsca pracy, a jednocześnie pobierają benefity. Nikt nie wytłumaczył jak te dwie rzeczy są możliwe w jednym momencie, ale nie chodziło przecież o to, żeby było logicznie a politycznie. Po politykach podobny przekaz podchwyciły niektóre brukowce, a stąd prosta droga była do uszu i umysłów ludzi klasy robotniczej. Z tym, że przymiotnik „robotniczej”, to raczej puste słowo. Bo część ludzi do których trafiała antyimigracyjna narracja, to raczej ludzie, którzy już nie pracują albo nigdy nie pracowali. Nie pracują, bo są na emeryturach, rentach bądź innego rodzaju tzw. benefitach. Oczywiście ta część pracującej klasy robotniczej, która pracuje, też za swój „nędzny” los obwinia emigrantów.
Można się zgodzić z argumentem, że emigranci zaniżają pensje w niektórych sektorach, ale to są sektory, w których i tak nikt nigdy nie płacił dużo. Jeśli Brytyjczycy chcą mieć tanie truskawki, mleko i mięso, to muszą pogodzić się z tym, że na farmach pracują zazwyczaj pracownicy spoza kraju. Najczęściej sezonowo. Coś za coś.
Natomiast nie trzeba było długo czekać na to, żeby odezwały się demony wywołane przez Nigela Farage’a, Davida Camerona i innych zwolenników Brexitu.
Wszyscy namieszali tak ludziom w głowach, że ci myśleli, że głosują za tym, żeby uszczelnić granice. Nikt nie zająknął się nawet, że układ z Schengen nie jest w żaden sposób powiązany z prawem Unii Europejskiej, a nawet jest poza jej porządkiem prawnym. Nikt nie pofatygował się wytłumaczyć tym biednym ludziom, że Wielka Brytania nie jest beneficjentem tego układu i że dlatego na granicach europejskich Brytyjczycy muszą przed strażą graniczną machać paszportem.
Natomiast ulica zrozumiała jeden klarowny przekaz: imigranci równa się zło. I na to zło odpowiedziała, odpowiedziała tak, jak umiała i tak, jak odpowiada zazwyczaj ulica. Jak podało PAP za Metropolitan Police, zanotowano 330 przestępstw motywowanych nienawiścią i to tylko w ciągu jednego tygodnia po referendum. Jak się podkreśla, to ponad pięć razy więcej niż tygodniowa średnia z ubiegłego roku. I pewnie nic by się nie wydarzyło, a liczba przestępstw dalej by rosła, gdyby nie przelała się czara goryczy. Tą czarą było rasistowskie graffiti na Polskim Ośrodku Społeczno – Kulturalnym w Londynie. Wtedy informacja o zwiększonej liczbie rasistowskich zachowań przedostała się do wszystkich głównych mediów informacyjnych w UK i w Europie.
…a politycy nagle zmieniają zdanie
Zatem najpierw, jak informuje PAP, podczas rozmowy telefonicznej z polską premier David Cameron zapewnił nagle, że „brytyjskie władze robią wszystko, co w ich mocy, aby chronić polską społeczność w Wielkiej Brytanii”.
Za Cameronem poszli ważniejsi politycy w Wielkiej Brytanii i zaczęła się krytyka rasistowskich i ksenofobicznych ataków wobec nie tylko Polaków ale wszystkich emigrantów. W przemówieniach w Izbie Gmin, które odbyły się po referendum, zarówno David Cameron jak i Jeremy Corbin zapewnili, że podobne ataki nie mogą mieć miejsca.
Do chóru potępiających ataki dołączyli m.in. burmistrz Londynu Sadiq Khan oraz minister ds. europejskich David Lidington. Zwierzchnik Kościoła katolickiego w Anglii i Walii, kardynał Vincent Nichols również przyłączył się do słów potępiających rasistowskie zachowania. Jednak to nie koniec.
W geście solidarności w POSK-u pojawili się posłowie i ministrowie w rządzie Camerona,
minister ds. społeczności i samorządu lokalnego baronessa Williams, minister ds. zwalczania ekstremizmu lord Ahmad. Lokalny poseł Partii Pracy Andy Slaughter jako jeden z pierwszych przybył do polskiego ośrodka, a po nim pojawili się również lider liberalnych demokratów Tim Farron i londyńska radna partii Caroline Pidgeon. Recepcja Polskiego Ośrodka zapełniła się kwiatami i kartkami z życzeniami i wyrazami wsparcia. Dzieci, nauczyciele i rodzice z lokalnej szkoły przyszły z laurkami i kwiatami.
Jednym słowem, kto żyw maszerował do POSK-u.
Podczas swoich odwiedzin, Jeremy Corbin powiedział, że „Jesteśmy zszokowani i zbulwersowani tym, co się stało”. Nagle okazało się, że Polacy są jednak mile widziani w Wielkiej Brytanii (to słowa Davida Camerona w Izbie Gmin), a lider Partii Pracy, Jeremy Corbyn, jest „wdzięczny za wszystko, co polska społeczność zrobiła dla tego kraju”, wymieniając – jak podaje Jakub Krupa, korespondent PAP w Londynie – „wsparcie Polaków w trakcie drugiej wojny światowej i ciągły wkład w rozwój Londynu”.
Lord Ahmed bojowo zapowiedział, że ma jeden komunikat pod adresem ekstremistów, którzy próbują zakłócić życie kraju i brytyjskiej społeczności: „będziemy solidarni i pokonamy was!”.
Cóż takiego się stało, że nagle brytyjscy politycy zmienili swoją narrację i znowu zaczęli nas kochać? Otóż, chyba nikt nie przewidział, jaka może być konsekwencja wypowiadanych wcześniejszych słów, a działania ulicy, jakby nie patrzeć wyborców, lekko zszokowały do tej pory pewnych siebie przedstawicieli narodu. Do tego spadający kurs funta, panika na giełdach, zapowiedzi podwyżek podatków, to wszystko stworzyło atmosferę przygnębienia i grozy. Jak będzie dalej, nikt tego nie jest pewny. Pewne jest jednak to, że ekstremizmy w żadnym wydaniu nie są dobre.
Natomiast znamienne jest, że polscy narodowcy, mieszkający w Londynie nagle zamilkli. Jakby nic się nie działo. Czyżby pojawiła się refleksja, że oni też mogą być celem ataków rasistowskich, tak jak sami atakują inne mniejszości? Czy po prostu #DobraZmiana skłoniła ich do powrotu na Wisłę?
You must be logged in to post a comment.