Nawoływanie do największej opozycyjnej manifestacji w komunistycznej Polsce trwało długo przed 31 sierpnia 1982 roku. Władza próbowała wystraszyć społeczeństwo, organizując pokazy siły. Ale 30 sierpnia jakby zmalały. Kiedy na ulice ruszył tłum wrocławian, do jego pacyfikacji użyto wszystkie środki bojowe, jakim dysponowano w województwie.
Świadkowie opisywali, że na 31 sierpnia 1982 roku milicjanci byli zwożeni do Wrocławia z całego regionu. Każdy nawet najmniejszy komisariat spoza miasta musiał przysłać swoją „nyskową delegację” (nyskowa – od Nysy, popularnego samochodu milicyjnego w tamtym okresie – przyp. red.).
– Widziałem takie kolumny. Były złożone z dziesiątek nysek, którymi raczej nie jechali zomowcy, lecz „zwykła milicja” – pisał w swoich pamiętnikach Waldemar Kras, wrocławski opozycjonista. – Prawdopodobnie były to te złożone z funkcjonariuszy Kątów Wrocławskich, Trzebnicy, Oleśnicy i innych – notował. Kras zauważył również, że część milicjantów przywieziona została np. z Opola – poznał ich po specyficznych karabinach, których nie było na wyposażeniu wrocławskiej milicji. Siły milicyjno-wojskowe były zwożone do Wrocławia wszelkimi możliwymi środkami. Zakładom pracy konfiskowano tzw. osinobusy (budy pasażerskie na podwoziu samochodu ciężarowego – przyp. red.), samochody ciężarowe, autobusy. Do walki z opozycją solidarnościową wysłano 6. Pomorską Dywizję Powietrzno-Desantową, czyli popularne „czerwone berety” oraz Wojska Ochrony Pogranicza. Milicjantów i żołnierzy kwaterowano w akademikach.
Strach władzy nie był przypadkowy. Od wielu tygodni w powietrzu było czuć, że coś się wydarzy. Dosyć spokojny do tej pory Wrocław buzował. Władysław Frasyniuk próbował gasić wszelkie akcje mające na celu wyprowadzenie ludzi na ulice. Innego zdania był Kornel Morawiecki, który nie ufając nikomu parł do konfrontacji z władzą. Z tego też względu we wrocławskiej Solidarności doszło do rozłamu, a Morawicki założył wkrótce Solidarność Walczącą, której znakiem została litera S z kotwicą u podstawy. Znak stylizowany na symbol Polski Walczącej z czasów II wojny światowej.
W pewnym momencie jednak emocji ludzi nie dało się już powstrzymać. Zaplanowana na 31 sierpnia manifestacja stawała się powoli faktem. Data była znana wszystkim. W zakładach pracy kierownictwo robiło pogadanki zabraniające uczestnictwa w demonstracjach. Na nic się to jednak zdało. Pracownicy największych zakładów we Wrocławiu mieli przystąpić do protestu. Z raportów Służby Bezpieczeństwa wynikało, że najbardziej radykalne nastroje panowały w zakładach PAFAWAG, MERA ELWRO, ARCHMEDES, HUTMEN, FADROMA, HYDRAL, MOSTOSTAL, DOLMEL i innych – oznaczało to kilkadziesiąt tysięcy gotowych do demonstracji ludzi.
SB przed planowaną manifestacją rozpoczęła zatrzymania prewencyjne. Zatrzymano kilkaset osób, wylegitymowane zostały kolejne setki jeśli nie tysiące, przeprowadzano rewizje, „rozmowy wychowawcze” – robiono wszystko, żeby nie doszło do demonstracji na ulicach miasta.
Opozycja również nie próżnowała. W ostatnich dniach lipca 1982 roku odbyło się spotkanie na szczycie pomiędzy szefami dwóch odłamów Solidarności – Władysławem Frasyniukiem i Kornelem Morawieckim. Uzgadniano niemal wszystko. Gdzie mają stać solidarnościowi sanitariusze, jakie będą używane kolce do zatrzymywania milicyjnych pojazdów, którędy będą prowadzeni manifestanci. – Niektórzy sprawdzali, na ile solidne są ich proce i czy mają wystarczającą ilość kulek z łożysk – pisał w swoich wspomnieniach inny opozycjonista, uczeń technikum Mariusz Mieszkalski. Przygotowano zagłuszarki milicyjnych częstotliwości radiowych. Działające nielegalnie Radio Solidarność na bieżąco podawało informacje na temat demonstracji, a nawet miało wyposażonych w nadajniki swoich korespondentów, którzy nadawali relacje „z frontu”.
Nadszedł dzień 31 sierpnia 1982 roku, obecnie nazywany „Bitwą wrocławską”. W rocznicę podpisania Porozumienia Gdańskiego, demonstranci mieli przejść z pl. Czerwonego (obecnie pl. Solidarności) do ówczesnej siedziby regionalnej Solidarności na ul. Mazowiecką (obecnie siedziba Impartu). Niestety, główne założenie nie powiodło się, ponieważ już o godzinie 13.00 ZOMO zaczęło blokować pl. Czerwony. Spowodowało to, że demonstracje rozlały się na wiele punktów i daleko poza obszar Śródmieścia. Trudno zatem utrzymać chronologię wydarzeń. Od godziny 14.00 do późnych godzin nocnych demonstranci właściwie opanowali miasto. Najpoważniejsze starcia demonstrujących z siłami porządkowymi wybuchły na pl. Czerwonym, pl. Kirowa (obecnie Orląt Lwowskich), pl. Dzierżyńskiego (obecnie Dominikański); ulicach: Ruskiej, Świdnickiej, Kazimierza Wielkiego, Mazowieckiej, Grabiszyńskiej, Pereca oraz w okolicach Mostu Grunwaldzkiego. Ale takich starć i powstających, czasem spontanicznych, manifestacji, mnożyło się w tym, czasie w mieście dziesiątki.
Pierwsze walki rozgorzały na pl. Czerwonym sprowokowane przez ZOMO, które zaatakowało wysiadających z autobusów ludzi. Do jeszcze nieuformowanej kolumny dołączyli kończący pracę robotnicy. Zaczęły powstawać barykady. Milicja do zbojkotowania tłumu używała samochodów i transportera opancerzonego, który rozpędzony wjeżdżał w stojące grupy ludzi. Właśnie tego czasu powstał najgłośniejszy na zachodzie film, pokazujący jak milicyjna ciężarówka przejeżdża jednego z demonstrantów. Tymże demonstrantem był Jarosław Huk, członek Solidarności Walczącej. Tragicznie wyglądająca scena zakończyła się szczęśliwie: Huk nie tylko przeżył, ale jego rany okazały się na tyle „lekkie”, że po dwóch tygodniach wyszedł ze szpitala.
Do jeszcze gorszych zdarzeń doszło później. Transporter BTR, który wjeżdżał w ludzi, został podpalony koktajlem Mołotowa, wtedy właśnie prawdopodobnie padły pierwsze strzały, skierowane w stronę protestujących. ZOMO w odwecie za spalenie transportera spacyfikowało dom przy Legnickiej 28. Świadkowie wydarzenia pisali, ze jeszcze nigdy nie słyszeli tak rozdzierających i strasznych krzyków ludzi. Zomowcy weszli praktycznie do każdego ze stu mieszkań znajdujących się w klatce schodowej. Do wielu z lokali wtargnęli razem z drzwiami.
– Gdy byliśmy na skrzyżowaniu ulicy Mikołaja i trasy WZ, trafiliśmy na nadjeżdżającą kolumnę milicyjną. Zaczęli strzelać na oślep gazami łzawiącymi i rozpraszać tłum – wspomina jeden z demonstrantów. – Okrzyki „Solidarność”, „Uwolnić Lecha” i „Chodźcie z nami”. Z bocznych uliczek zaczęli zbiegać się ludzie. Pojawiła się flaga z napisem „S” – odśpiewaliśmy hymn. (…) Sformowało się około dwóch, trzech tysięcy ludzi. (…) Zobaczyliśmy, że duża demonstracja przesuwa się trasą WZ. Dołączyliśmy do nich, potem doszła kolejna grupa i razem poszliśmy na Mazowiecką – opisuje wydarzenia z 31 sierpnia 1982 roku. – Po drodze mijaliśmy patrol wojskowy, skandując „Wojsko z nami” – oni opuścili głowy…
SB oszacowała tłum na Mazowieckiej na jakieś 10 tys. ludzi. Na miejscu stały kordony służb porządkowych. Oddzielnie milicja, WOP, wojsko, ZOMO. Żołnierze WOP-u zachowywali się biernie, ludzie zaczęli dawać im kwiaty i bić brawo. Demonstranci przeszli przez kordon WOP i połączyli się z ludźmi, którzy szli przez Most Grunwaldzki z drugiej strony Odry. Wszyscy stanęli 100 metrów przed oddziałami milicji. Czekano na rozwój sytuacji.
– Poszliśmy w stronę ulicy Świdnickiej trasą WZ. Parę razy musieliśmy uciekać – walki w tym rejonie trwały dosłownie wszędzie – działka, suki, ZOMO, gazy – nie wiadomo było, gdzie kto jest i z której strony nastąpi atak. (…) Od strony Rynku nadjechało działko wodne, lecz tym razem ktoś zawołał: „Nie bać się. Do ataku!”. Gromkie – Do ataku – i wszyscy ruszyli z kamieniami na działko. Grad kamieni spowodował, że wrzucili wsteczny i wycofali się. (…) Świdnicką od Rynku nadjechała druga kolumna, na którą od razu spada grad kamieni ze wszystkich stron. Nie próbują nawet wysiadać (…) Potężny okrzyk „Solidarność” i entuzjazm. (…) od strony Teatru Lalek nadjechały stary plandekowe z wojskiem. Próba wyjścia z samochodów zatrzymana została lawiną kamieni i po 30 sekundach już ich nie było. (…)
Na ten moment czekaliśmy osiem miesięcy stanu wojennego, codziennego upokorzenia i gromadzącej się bezsilnej złości – fragmenty wspomnień największej demonstracji stanu wojennego w Polsce.
Bilans starć w „festung Breslau” był dość poważny. 35 osób rannych, w tym sześć postrzelonych z broni palnej. Jedną z tych postrzelonych osób był Kazimierz Michalczyk, który zmarł dwa dni później w wyniku odniesionych ran. Ogólnie zatrzymano 645 osób (plus ponad sto aresztowanych prewencyjnie). To według danych milicji. Według Solidarności przed zamieszkami aresztowano kilkaset osób a podczas demonstracji drugie tyle. Wiele osób było represjonowanych.
Po tej manifestacji Wrocław został ochrzczony po raz kolejny „Twierdzą Wrocław”, pl. Pereca dostał potoczną nazwę Gaz Plac, a ulicę Grabiszyńską przechrzczono na ZOMO Strasse. Wrocław po Gdańsku był drugą największą ostoją Solidarności w Polsce.
O wrocławskich manifestacjach ulicznych okresu stanu wojennego przeczytacie w książce Leszka Ziątkowskiego pt. „Zadymy wrocławskie”. Do książki dołączona jest płyta CD z fotokopiami oryginalnych dokumentów SB oraz Solidarności. Wszystkie cytaty pochodzą z wyżej wymienionej publikacji.
O opisanych wyżej wydarzeniach można także usłyszeć od ich świadków i uczestników. Ich wspomnienia zostały zawarte w filmie dokumentalnym Beaty Januchty pt. „Bitwa wrocławska”
You must be logged in to post a comment.