To by przynajmniej na jakiś czas – zanim rodacy nie zaczęliby pędzić bimbru – spowodowało spadek liczby ataków oznaczanych przez policję jako „hate crime”.
Brytyjska definicja przestępstwa na tle nienawiści rasowej jest – przynajmniej na początku postępowania – trochę płynna. Policja bowiem za każdym razem oznacza sprawę jako „hate crime” jeśli któryś z jej uczestników (albo świadków) tak zinterpretuje atak. Dopiero sąd rozstrzyga czy to rzeczywiście było przestępstwo „na tle”.
Ja mam coraz większe wrażenie, że większość ataków skierowanych na Polaków w ogóle by nie miała miejsca, jeśli Polacy ograniczyliby spożycie alkoholu. Oczywiście graffiti na budynku POSK-u czy spalenie szopy Polaków w Plymouth to zupełnie inna bajka. Jednak od Harlow poprzez Leeds po Telford „ataki” na Polaków jakoś „dziwnie” odbywają się w środku nocy (albo późnym wieczorem) i gdzieś tam w tle pojawia się nasz narodowy sport.
Obawiam się jednego, że zaraz okaże się, że Polacy są znowu pieniaczami i tak naprawdę oprócz kilku przypadków sami sobie są winni. I tak, z jednej strony są „ataki” które nie są jednoznaczne, a z drugiej pojawia się walka o dzieci, które są odbierane przez brytyjską opiekę społeczną. Za każdym razem rzucamy się na takie przypadki bez żadnej, jakże potrzebnej refleksji.
Naprawdę ktoś myśli, że social service zupełnie bez powodu zabiera dzieci rodzicom tak sobie, bo rodzice są Polakami? Niestety twarde dane są delikatnie mówiąc druzgocące dla polskich rodziców. Większość spraw o odebranie dzieci jest rzeczywiście w interesie dzieci. Wódko pozwól żyć. Swego czasu w londyńskiej dzielnicy Brent jednym z największych problemów Metropolitan Police, były interwencje związane z przemocą domową w… polskich domach. Oczywiście najtrudniejsze dla policji były weekendy. Ciekawe dlaczego…
Niestety, jeśli ktoś przyjechał do Wielkiej Brytanii musi się godzić na to, co tu zastał. Polacy nie integrując się z Brytyjczykami, a przede wszystkim z ich kulturą, cały czas mentalnie siedzą w Polsce. A to, co w Polsce jest normą społeczną w Wielkiej Brytanii już taką normą nie jest. Zatem Polacy jeśli chcą tu mieszkać, niestety chcąc nie chcąc, muszą się dostosować. Nie jest tak, że Brytyjczycy będą się dostosowywać do nas. Przyjechałeś do obcego kraju to go szanuj. Nie podoba się to do widzenia.
Denerwuje mnie ciągłe narzekanie na „angoli” że są tacy i owacy, że zabierają nam dzieci, że biją naszych, że nie chcą nas podziwiać, dawać kasę za samą egzystencję i setkę innych spraw. Ale większość tych narzekających jak sobie wyjechali z Wąchocka – a w Wąchocku też pewnie narzekali – tak mentalnie w tym Wąchocku pozostali. A tak się nie da. To, że w Polsce nie zabierają dzieci za to, że ktoś krzyknie na dziecko, że rodzice czasem są pijani, to nie oznacza, że takie są normy w cywilizowanym świecie. A jak jest z tą cywilizacją?
Kiedyś jeden z dziennikarzy zapytał Mahatmę Gandhiego co ten myśli o cywilizacji Zachodu. Mahatma Gandhi odpowiedział: „Myślę, że to dobry pomysł”. Powtarzam tę anegdotę często, bo jest kwintesencją różnic w postrzeganiu świata przez poszczególne nacje.
I tak właśnie jest też z nami i tzw. różnicami kulturowymi. Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Tak jak Polacy twierdzą, że są pępkiem świata, tak samo sądzi większość Brytyjczyków. Tylko o sobie. Tak jak w Polsce dostaje się po ryju za mówienie w obcym języku, tak i w Wielkiej Brytanii można za to samo po ryju dostać. Debili we wszystkich narodach nie brakuje, ale nie można z tego robić zagadnienia.
Jedno jest pewne:
„Wódko! Pozwól żyć!”