Może i ładnie minister Sikorski prezentuje się na londyńskich salonach, jednak gdy kota nie ma, myszy harcują i tym razem wyharcowały znowu, a jak. Odnieść można wrażenie, że w ogóle MSZ z Sikorskim na czele jest piątą kolumną dyktatury na Białorusi. Po raz kolejny pomaga represyjnym służbom w niszczeniu demokratycznej opozycji. Co się stało tym razem? Otóż, jak donosi „Rzeczpospolita”, pracownicy ministerstwa wysłali do białoruskich opozycjonistów PIT-y. W nich zaś znajdowały się sumy (w polskich złotych), jakie dostali lokalni dysydenci na wsparcie demokracji. Większego prezentu Łukaszence zrobić nie można było. Chociaż… tfu, tfu – lepiej nie kusić losu. Już ostatnio, po próbie wydania białoruskim prokuratorom jednego z opozycjonistów, wszyscy myśleli, że do kolejnych wpadek nie dojdzie. Niestety, znowu zabrakło pomyślunku. Ja wiem, że z punktu widzenia „ministra we fraku” los zwykłego człowieka może być obcy, jednak przydałoby się trochę empatii (wiem, trudne słowo). Dla ułatwienia: co by było, gdyby tak jak teraz Polacy zachowują się w stosunku do białoruskiej opozycji, w stosunku do Polaków zachowywali się na przykład Francuzi czy Brytyjczycy w latach 70. i 80.? Nie byłoby motocykla z koszem i tablicy „Strefa zdekomunizowana” na prywatnej posiadłości pana ministra…