Wystarczył jeden weekend i wszystko stanęło na głowie. Zaczęła się „WWWalka”. Tylko po weekendzie nie za bardzo wiadomo, kogo słuchać. Stajemy na rozstaju: karać za piractwo – „nie” dla cenzury internetu! Tylko jak? Skoro mamy coraz większy mętlik w głowie.
W sieci zawrzało. Zagrzały się blogi komentatorów i dziennikarzy. Mnóstwo było „za”, mnóstwo z nich było „przeciw”. Padały różne oskarżenia pod adresem rządzących, a z czasem pojawiły się nawet żenujące próby obrażania i inwektywy. Żadnych argumentów.
Wrzało, wrzało. Strony były blokowane, odblokowywane, wyłączano serwery, grożono atakami na coraz to nowe adresy WWW. Ludziom zaczęły się mieszać skróty ACTA z SOPA. Zaczęły mieszać się przepisy z obu ustaw i pierwsza rzecz, jaka była stawiana na piedestale, to ta, że wszelkie rozmowy w sprawie umowy ACTA były prowadzone potajemnie. Teoria spisku zaczęła działać.
Tak było, dopóki na placu boju, po intensywnych i dosyć długich konsultacjach z premierem Donaldem Tuskiem, nie pojawili się Bogdan Zdrojewski i Michał Boni. Metaforycznie rzecz ujmując: w rękach mieli szpilki i tymi szpilkami przebili balon spekulacji. Powietrze zeszło zarówno z dziennikarzy, jak i chyba z większości internautów. Miejmy nadzieję.
Według słów obu panów w umowie ACTA nie ma nic, czego nie byłoby w już istniejących przepisach obowiązujących w prawie polskim. Mało tego, Zdrojewski przedstawił dokument z 2010 r., w którym informował media o tym, że takowa umowa zostanie podpisana, a Polska jako jeden z krajów będzie sygnatariuszem ACTA.
Wtedy dokument nie wzbudził niczyjego zainteresowania. Nic dziwnego, tytuł umowy to: „Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrobionymi między Unią Europejską i jej Państwami Członkowskimi, Australią, Kanadą, Japonią, Republiką Korei, Meksykańskimi Stanami Zjednoczonymi, Królestwem Marokańskim, Nową Zelandią, Republiką Singapuru, Konfederacją Szwajcarską i Stanami Zjednoczonymi Ameryki”. Uff!
Dokument liczący 28 stron niewielu przeczytało. Oburzyła się większość.
Czy słusznie? Cała nadzieja w zapewnieniach obu ministrów o podjęciu konsultacji społecznych. Bo o ile można się zgodzić z tym, że podpisanie 26 stycznia w Tokio ACTA nic nie zmieni – umowę musi ratyfikować jeszcze Sejm – to już trudno nie sprzeciwiać się pewnym zapisom samej umowy.
Pozwalają one na przykład na to, żeby służby celne kwestionowały dowolnie każdą rzecz, jaką uznają za podrobioną. Służby mogą pociągać do odpowiedzialności podejrzanych bez decyzji sądu. Mało tego, w momencie, kiedy podejrzany (nie oskarżony) nawet udowodni, że nie złamał prawa, ewentualna rekompensata zależy tylko i wyłącznie od decyzji sądu. Te przepisy mają zastosowanie zarówno w internecie, jak i w świecie realnym.
O ile rekompensaty w świecie zachodnim raczej są regułą, a nie wyjątkiem, to w Polsce rzeczywiście orzecznictwo w sprawach odszkodowawczych zatrzymało się w epoce sprzed 1989 r., czyli w głębokim PRL-u. Zatem polski obywatel ma się czego bać.
Inna rzecz jest taka, że dokument dopuszcza, aby obywatel jednego kraju mógł być inwigilowany przez służby innego. To może być bulwersujące.
Tylko że tak naprawdę oprócz kilku prawników nikt jeszcze nie przedstawił żadnej opinii na temat tego dokumentu.
Z jednej strony, Bogdan Zdrojewski mówi o konsultacjach, które już się odbyły – z trzydziestoma podmiotami – i tylko jednej negatywnej opinii, ale z drugiej Michał Boni ogłasza, że jednak kolejne rozmowy ze środowiskiem internautów (miejmy nadzieję, że nie tylko z nimi) będą się toczyły.
Wniosek jest jeden. Umowę trzeba jeszcze raz sprawdzić, bo nawet jeśli minister Boni mówił o 10%, które odnoszą się do prawa polskiego, to pozostałe 90% może tylnymi drzwiami wprowadzić prawo, które będzie obowiązywało w Polsce, a będzie na przykład sprzeczne z jej konstytucją.
Do ratyfikacji ACTA przez Sejm pozostało minimum kilkanaście miesięcy. Czasu jest więc teoretycznie sporo. Wiadomo już, że umową zajmie się również Parlament Europejski. Jeśli europosłowie skierują ją do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, to proces przyjęcia ustawy zostanie zamrożony na minimum dwa lata. Może wystarczy czasu, żeby wytłumaczyć „tym biednym ludziom, co to jest k**wa Zbuczyn” – że zacytuję klasyka.