Wyszedł z mroku. Jest po jasnej stronie. Jest tancerzem, instruktorem, aktywistą, poetą… Jednym słowem: kolejny człowiek renesansu. Udało nam się go złapać dosłownie na parę minut pomiędzy Newcastle a Gdańskiem. Z Zulu Kukim, czyli Łukaszem Pączkowskim, na King’s Cross w Londynie spotkał się Piotrek Dobroniak.
Co cię sprowadziło do Wielkiej Brytanii?
Projekt „Młodzi w działaniu”. Twórcami projektu są ludzie z organizacji OpportUNITY, która działa w Newcastle w ramach innego unijnego projektu „U.R.ban”. Głównym założeniem było to, żeby ludzie z różnych środowisk, z różnych krajów, w tym przypadku z dziewięciu krajów europejskich, zjednoczyli się dzięki kulturze ulicznej.
Jakie było zadanie twoje i twojej ekipy?
Działało to na takiej zasadzie, że byliśmy zarówno instruktorami, jak i członkami całego projektu. Byliśmy odpowiedzialni za część taneczną, ale projekt miał też za zadanie przybliżyć ludziom całkowicie kulturę uliczną, kulturę hiphopową: graffiti, zdobywanie wiedzy, próby tworzenia własnego rapu itd.
Jak to się stało, że ludzie z OpportUNITY dotarli do ciebie?
Jedną z osób zaangażowanych w ten projekt była dziewczyna z Polski, koordynująca projekty unijne, głównie właśnie „Youth in Action”. Stwierdziła, że jestem osobą, która mogłaby się zająć częścią taneczną.
Robisz dużo rzeczy w Polsce. Jesteś tancerzem, instruktorem, rzecznikiem festiwalu w Gdańsku, uczestniczysz w kilku innych projektach… Nie brakuje ci na to energii?
Wydaje mi się, że to jest właśnie taki mój motor. To ładuje moje akumulatory, dodaje energii. Szczególnie ludzie, których poznaję, ludzie, z którymi pracuję w różnych miejscach. Oni mnie motywują i ładują te życiowe baterie. Jeśli widzisz, że jest warto, to po prostu to robisz.
Kiedy zacząłeś tańczyć? Co cię zainspirowało? Pamiętam, że czytałem kiedyś jakąś historię z tym związaną…
To zadziałało trochę jak przygoda. Nigdy jakoś nie byłem zainteresowany tańczeniem i pewnego razu mój starszy brat zaprosił mnie i moje rodzeństwo do Sztokholmu, gdzie mieszka, na koncert rapowy. Pod sceną grupka młodych tancerzy pokazywała różnego rodzaju style taneczne, z których kilka kojarzyłem – locking, popping – ale kilku z nich robiło coś, czego zupełnie nie kojarzyłem. Trzy miesiące później osoba, z którą nawet nie utrzymywałem kontaktu, wysłała mi link do filmu na YouTube. To byli tancerze, którzy wykonywali właśnie ten styl taneczny – c-walk clown walk. Zobaczyłem nazwę i pomyślałem, że to nie może być przypadek i trzeba po prostu spróbować.
Ile lat miałeś, jak zacząłeś tańczyć?
Miałem wtedy 16 lat.
To chyba był późny wiek na naukę tańca?
Moim zdaniem nie ma zasady. Jedni uważają, że wiek 12 lat to jest już za późno, żeby zacząć tańczyć, a według mnie to zależy tylko od tego, jak bardzo zdeterminowaną osobą jesteś. Są osoby, które tańczą 10 lat i jeszcze nic nie osiągnęły, jeśli chodzi o taniec zawodowy. Są osoby, które po roku, po dwóch latach robią naprawdę niesamowite rzeczy, bo chcą.
Kiedy w tobie nastąpiła ta zmiana, która z tancerza zrobiła również aktywistę?
Zaczęło się od tego, że poznałem się z ludźmi, którzy reprezentują organizację Universal Zulu Nation w Polsce. Przede wszystkim lidera tej organizacji, który zasiał we mnie takie ziarno ciekawości. Zacząłem bardzo dużo grzebać w tym wszystkim, obserwowałem też poczynania innych ludzi, którzy w Polsce nie tylko reprezentują swoje umiejętności artystyczne, ale robią też coś dla innych. Bardzo mi się to spodobało. Jeszcze kiedy mieszkałem w Koszalinie, zorganizowaliśmy contest taneczny zupełnie undergroundowy. Na dachu centrum handlowego. Wszyscy w kółeczku, boombox, wszyscy siedzą na ziemi, dwóch tancerzy tańczy i ludzie oceniają, kto lepiej. Z tego się rozkręciło. Obecnie odbyło się już osiem edycji tego wydarzenia, które nazywa się „Come For Battle” i jest wydarzeniem środowiska c-walk’owego.
Ostatnio robiłeś z inną ekipą, w Gdyni czy w Gdańsku, dużą imprezę. Były ciuchy, muzyka, rap…
A to w Spocie. Akurat pomiędzy jednym miastem a drugim (śmiech).
Wiedziałem, że gdzieś w tych okolicach (śmiech).
Akurat to wydarzenie jest organizowane razem z firmą, dla której pracuję – MagicTown Group. Postanowiliśmy, że zrobimy coś fajnego. Coś, czego jeszcze w Polsce nie było, czyli przede wszystkim targi modowe, streetwearowe. Postanowiliśmy, że nie zrobimy tego, jak typowych targów, tylko – jeśli to są rzeczy związane z naszą kulturą – to zrobimy coś więcej dla tej kultury, czyli po prostu większy festiwal. Tak powstał SHC Elements Festival.
Głównym priorytetem było to, żeby integrować środowisko. Zorganizowaliśmy to w Zatoce Sztuki. To jedyne miejsce w Polsce, gdzie na plaży odbywają się tak duże imprezy. Spotkało się to z bardzo dobrym przyjęciem. Już teraz wiemy, że będziemy organizować kolejne edycje.
Z jakimi reakcjami spotykają się w Polsce takie akcje? Z punktu odniesienia, jakim jest Londyn, skala „hejtingu” w Polsce jest ogromna.
Nie wiem, skąd to się bierze. Wydaje mi się, że ludzie w Polsce mają za dużo czasu na to, żeby obserwować działania innych. Nie, żeby obserwować z powodu tego, że rzeczywiście się tym interesują i starają się to śledzić w jakiś sposób, ale żeby krytykować. Polska ma taką swoją mentalność. Nie chciałbym uderzać w stereotypy, ale wydaje mi się, że cały czas w Polsce jest obecny stereotyp zawiści.
Zaczynałeś od niczego, doszedłeś do fajnego poziomu. To też wzbudzało pewnego rodzaju nienawiść…
Cały czas wzbudza. Kiedyś mnie bardzo dotykało, gdy widziałem, że ktoś rzuca we mnie wulgarnymi słowami i robi to nachalnie przy każdym projekcie, który tworzę. Teraz w ogóle mnie to nie rusza.
Nie traktujesz tego jako zło konieczne?
Nie, nie, nie. W ogóle takimi ludźmi się nie przejmuję. Wiem, że tacy ludzie są, ale szkoda mi własnej energii i czasu na myślenie o nich.
Jesteś jedną z osób, które propagują „Hiphopową Deklarację Pokoju” w Polsce.
Dostałem propozycję, żeby nadzorować stronę promująca deklarację pokoju. „The Hip Hop Declaration of Peace” została złożona w siedzibie ONZ w Nowym Jorku w 2001 r. przez pionierów i aktywistów hip-hopu. Na stronie podpisują się osoby, które popierają tę deklarację. Dla tych ludzi hip-hop to coś więcej niż sam rap.
Deklaracja pokoju jest fajna. Generalnie piękna idea, ale trochę kłóci się z wizerunkiem ulicznego rapu, tej tzw. ulicznej części hip-hopu.
Wydaje mi się, że to jest domena hip-hopu, który z jednej strony pokazuje, że ma pewne zasady: pokój, miłość, jedność, wspólna zabawa, zamiast negatywnego – pozytywne. Z drugiej strony to jest multikultura, kótra pozwala na to, żeby wyrazić się w dowolny sposób. Z jednej strony mamy pewnego rodzaju zasady, z drugiej strony pozwalamy sobie na absolutną wolność. Tak naprawdę, jeśli ktoś ma swój własny pomysł na to, jak tworzyć hip-hop i on może być w pewien sposób sprzeczny z tymi pozytywnymi stronami, nie można powiedzieć, że on nie robi hip-hopu. To wszystko zależy od ludzi.
To, co robisz obecnie, te wszystkie rzeczy, którymi się zajmujesz – traktujesz jako swoje życie czy bardziej jako pracę?
Powiem ci szczerze, że nie dzielę tego w ten sposób. Ważne dla mnie jest to, że udało mi się w tak fajnym wieku dojść do takiego poziomu, że to wszystko, co robię, naprawdę sprawia mi przyjemność. Rano się budzę i wiem, że idę do firmy, w której pracuję, i robię tam takie rzeczy, które mnie interesują, bo wszystko jest związane z kulturą hip-hop. Każdą chwilę staram się wykorzystać. Na przykład tę, kiedy teraz rozmawiamy i mogliśmy się spotkać.
Czy z tym wszystkim, co robisz, wiąże się jakiś przekaz?
Przede wszystkim chodzi mi o młodych ludzi. Chciałem pokazać, że możesz dojść do czegoś, jeśli tego chcesz. Ja spotykałem się z wielką falą krytyki na wielu etapach swojej działalności, ponieważ na początku c-walk w Polsce nikt nie robił tego na takim poziomie jak ja – nikt nie prowadził warsztatów, nie organizował contestów. Nawet gdy prowadziłem wykłady, wielu miało z tym problem. W pewnym momencie, kiedy przestałem się tym przejmować, zacząłem dochodzić do tego, czego chciałem.
Czyli nie ryje ci to beretu, że gdzieś w tle są jacyś hejterzy?
W żaden sposób. Mało tego, mam jeszcze parę pomysłów, jest parę rzeczy, których jeszcze w ogóle nie robiłem, a mam pewnego rodzaju plany. Chcę pokazać młodym ludziom, że jeśli masz swój pomysł na siebie, to po prostu go realizuj. Kocham tańczyć, przebywać z ludźmi, edukować ludzi i tym samym edukować siebie. Na pewno chcę w przyszłości pójść bardziej w stronę poezji. Nie jestem raperem, ale piszę wiersze. Chciałbym wydać swój własny tom poezji. Chciałbym też zacząć coś robić w temacie, w którym się wciąż obracam, jakim jest streetwear.
Jak w tym wszystkim wyglądają twoje studia?
Na uczelni balansuję na krawędzi – być albo nie być (śmiech). Ale gdy dochodzi do tworzenia różnego rodzaju projektów, to daję radę. (Kuki studiuje psychologię – przyp. red.) Postanowiłem też sobie, że wszystkie projekty związane ze swoimi studiami będę robił wokół tematu tanecznego, wokół kultury hip-hop.
I udaje się?
Całkowicie.
Więcej na: