Życie uliczne niegdysiejszej Warszawy

Kategorie Czytam Słucham Oglądam

Tak. Teraz już wiem. Wiem dlaczego polscy kierowcy jeżdżą, jak jeżdżą. Dlaczego na taksówkarzy mówi się „sałaciarz”. Dlaczego dorożki to nie była taka fajna sprawa. Ba! Nawet już wiem, że Warszawa ma do dzisiaj, podobnie jak Londyn, swój Vauxhall. Wiem też, że stan polskich dróg był opłakany od zarania.

 

Czyta się - Cooltura nr 494
Czyta się – Cooltura nr 494

Stanisław Milewski zgłębiał historię stolicy Polski już niejednokrotnie. „Intymne życie niegdysiejszej Warszawy”, „Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy” czy „Codzienność niegdysiejszej Warszawy” – to tylko kilka tytułów. Wszystkie czyta się z zapartym tchem. Wszystkie pozwalają nam bardziej zrozumieć codzienność współczesnej Warszawy.

Nie inaczej jest z książką o życiu ulicznym. Milewski dokonał wielkiej pracy. Przekopał archiwa miasta, ówczesnych wydawców prasy, a nawet wyłuskał co lepsze kawałki opisujące takie życie w książkach Bolesława Prusa czy Henryka Sienkiewicza. Należy przecież pamiętać, że obaj pracowali dla warszawskich periodyków i w ich twórczości zarówno dziennikarskiej, jak i pisarskiej dało się znaleźć frustrację z powodów komunikacyjnych.

A tych było bez liku. Warszawa przed wojną wcale nie była taka duża, a Nowy Świat to były praktycznie peryferie miasta. Mimo to można się pokusić na pewne porównanie. Wyobraźcie sobie, że od dzisiaj w stolicy większość kierowców nie przestrzega przepisów ruchu drogowego, łącznie z tym (w naszych czasach oczywistym), jak jazda po prawej stronie ulicy. Hm… No właśnie. „Oj. Nie bałdzo, nie bałdzo”, że zacytuję klasyka z dowcipu o hrabim i jego lokaju. Niestety, w czasach zaborów i lekko wcześniejszych to była największa bolączka ruchu ulicznego. Powożący wozami, dorożkami, dyliżansami i karetami jeździli, jak chcieli i w którą stronę chcieli. Nawet pod zaborem rosyjskim, który słynął z wprowadzania przepisów, nigdy nie udało się do końca zapanować nad tym, żeby ówcześni kierowcy jeździli po jednej stronie ulicy.

Słowo „ulica” też nie jest tu zbytnio na miejscu, bo wbrew pozorom do końca II wojny światowej znanego nam obecnie wyglądu ulic nie było. Bruk był tylko praktycznie w ścisłym centrum. Często był on drewniany, przez co mało wytrzymały. W wielu miejscach droga to było jedno wielkie błoto zmieszane z resztkami żywności i fekaliami. Długo jeszcze w mieście ulice (nawet te brukowane) opadały ku środkowi, a środeczkiem szedł sobie rynsztok. W momencie kiedy trochę się w nim zebrało, przejeżdżająca szybko dorożka albo wóz rozbryzgiwały wszystko ze środka na boki.

Z „Życia ulicznego niegdysiejszej Warszawy” dowiemy się o początkach komunikacji masowej, zwanej również publiczną. O pojawieniu się pierwszych tramwajów, omnibusów czy autobusów. O niezbyt poprawnej grzeczności dorożkarzy, którzy dorabiali, jak mogli – od oszukiwania pasażerów (pomimo ustalonej przez miasto taryfy dorożkarze brali opłatę według swojego widzimisię), poprzez wożenie warzyw na stragany bladym świtem (od tego właśnie nazywano ich pogardliwie „sałaciarzami”, gdyż często nie sprzątali wnętrz dorożek i walały się po nich resztki warzyw), po kradzieże owsa dla koni, jeśli byli to dorożkarze wynajmujący dorożki od większych przedsiębiorców.

Pomimo tych wszystkich słabości komunikacyjnych zadawano szyku, jeżdżąc dorożką lub powozem na Vauxhall, który z czasem stał się swojskim, warszawskim Foksalem.

Z pracy Stanisława Milewskiego dowiemy też, dlaczego Aleje Jerozolimskie są Jerozolimskimi, a Marszałkowska Marszałkowską. No i przede wszystkim skąd ta „ułańska fantazyja” pośród polskich woźniców… przepraszam, „kierowców”. „Może to taka nasza świecka tradycja?”.

 

>>>>>>


Leave a Reply